Tina Turner. Po prostu najlepszaMark Bego

Tina Turner. Po prostu najlepsza

Na wstępie trzeba powiedzieć (czy raczej napisać), że Mark Bego potrafi pisać. Nie można pominąć faktu, iż jest autorem kilkudziesięciu głośnych publikacji o charakterze biograficznym. To moje pierwsze spotkanie z jego twórczością i jestem z lektury bardzo zadowolony. Zna się na tym, co robi, posiada wiedzę, która umożliwia mu podjęcie tego, jakże wymagającego wyzwania. I, co chyba najważniejsze, lubi to. Praca idealna. Jednak, mimo iż pracę domową odrobił bardzo dobrze,  pewna rzecz nie daje mi spokoju.

Biorąc do ręki coś, co nosi miano biografii, czyli opisu wydarzeń autentycznych, oczekuję jednak tego, że będzie to publikacja obiektywna. A, niestety, Tina Turner jest raczej biografią-hołdem, pomnikiem, którym nie będzie łatwo wstrząsnąć. Owszem, nie brak tu słów krytyki… Jest ona jednak delikatna. Zbyt delikatna.

Nie żebym oczekiwał tego, by łajać artystkę, by wypominać jej każdy błąd, tworzyć historię „Non-Fiction”, jak to uczynił Domosławski ze swoim mentorem - Ryszardem Kapuścińskim (to się czuje…). Nie. Daleki jestem od tego, by sączyć jad, wyciągać brudy na światło dzienne. Lekki niesmak wzbudziło we mnie to, że nie ma tu właściwie złego słowa na jej temat. Tina pojawia się jedynie jako ofiara Ike’a Turnera i wielka gwiazda muzyki rockowej. Zachwyty, pokłony i absolutna aprobata dla wszelkich podjętych przez nią kroków. Nie ma tu obrazu słabej Tiny.

Oczywiście Tina Turner prezentuje sobą obraz silnej, niezależnej kobiety, która wiele w życiu wycierpiała. Tego nie da się ukryć. Począwszy od czasów dzieciństwa, problemów z matką i ojcem, tułaczki między domami krewnych, pierwszymi marzeniami oraz drobnymi sukcesami, a skończywszy na wielkich trasach koncertowych, powoli zgłębiamy historię piosenkarki. Tragiczną, ale opisaną na zasadzie czegoś, co nazwał bym „schematem brzydkiego kaczątka”. Idealny obraz „American Dream”. Ale wydaje się on być czarno-biały. Cały czas Tina jest tylko „wspaniała”, „piękna” i „silna”. Zbyt dużo tutaj egzaltacji (tak jakbym ja nie pisał w taki sposób) i uwielbienia. Tak się nie pisze biografii.

Mimo iż chcę wierzyć w dobre internuj autora, ufam jego niezachwianej sympatii dla Tiny Turner i czuję, że każde słowo jakie skreślił opisuje fakty, to jednak nie mogę się pozbyć myśli, iż ta bezustanna gloryfikacja nieco obniża jakość publikacji.
A może to ja się mylę, i  Tina Turner jest w rzeczywistości tak doskonałą osobą? Nie ulega wątpliwości, ze to silna, diabelsko zdolna kobieta. Osiągnęła na rynku muzycznym niemal wszystko. Ciężką pracą pięła się na sam szczyt, każdy krok okupując wielkim wysiłkiem. Czasem i krwią. Nie tylko swoją.
Jeśli szukacie, Drodzy Czytelnicy, wielbiciele muzyki rockowej i fani wielkiej divy mocnych brzmień, czegoś co wzbogaci Waszą wiedzę na ten temat, to polecam. Warto poznać fakty z życia kogoś, kto kształtował współczesną muzykę. Warto o kimś takim pamiętać, bo w obecnych czasach wiodące stacje muzyczne (przede wszystkim telewizyjne) emitują nie muzykę, a dźwiękowy ściek. To, co dobre, pokryło się patyną i kurzem. I chociaż brzmi autentycznie – dla młodego pokolenia jest nieaktualne.
Jednak jeśli nie lubicie stawiania pomników – sięgnijcie po inną pozycję.

Tytuł: Tina Turner
Autor: Mark Bego

autor recenzji: Krzysztof Chmielewski / Wyspa.fm