Wygląda na to, że najgłośniejszym koncertem 2014 roku w Polsce nie będzie ani festiwal Sonisphere z Metalliką w roli głównej, ani niedawny popis Slasha w krakowskiej Arenie, lecz listopadowy show Morrissey’a, który chyba zbyt dosłownie wziął do siebie nazwę klubu, w którym występował i odstawił niezłą wiochę...
Szanowny pan artysta Morrisey obraził się na jednego z fanów i po pół godzinie koncertu po prostu zszedł ze sceny i tyle go widziano... Podobno przestał się czuć bezpiecznie... Do dziś zachodzę w głowę, co takiego krzyczał ów fan do brytyjskiego szansonisty, że ten postanowił salwować się ucieczką ze „Stodoły“. Podobno poszło o banalny tekst: „Nie gadaj, tylko śpiewaj". W sumie: co w tym dziwnego? Skoro ktoś zapłacił dwie stówy za bilet na KONCERT, to pewnie oczekuje muzyki, dobrze znanych i lubianych kawałków, a nie politycznych manifestów pana dobiegającego sześćdziesiątki. Jeśli ten chce przemawiać, to niech wystartuje w wyborach do Izby Gmin i ględzi tam ile wlezie.
Po warszawskim popisie, były wokalista The Smiths mógłby sobie przybić piątkę z niejakim Axlem Rose, któremu też zdarzało się strzelać focha i spektakularnie olewać publikę, telepiącą się nieraz na koncert po kilkaset kilometrów i płacącą horrendalne stawki za bilety.
Właśnie! Ceny biletów na polskie koncerty zagranicznych wykonawców śrubowane są już do niebotycznych rozmiarów w stosunku do realnych zarobków większości rodaków. Lista przed i pokoncertowych zachcianek zagranicznych panów i pań szansonistek już dawno przekroczyła wszelkie granice absurdu... (niektórzy polscy wykonawcy również starają nie być gorsi pod tym względem od zagranicznych koleżanek i kolegów po fachu). W zamian można więc oczekiwać porządnego koncertu, a nie obrażania się o byle bzdurę i przerywania występu. To chyba nie za duże wymagania, prawda?
A przed następną wizytą w Polsce, panu Morrissey’owi warto byłoby przetłumaczyć i wysłać do Anglii fragment tekstu jednego z przebojów zespołu Perfect. Oczywiście jeżeli po listopadowym popisie znajdą się jeszcze w ogóle chętni, by wyskoczyć z dwóch stów na jego koncert...
PS. Od jakiegoś czasu są dostępne w Polsce bilety z kategorii „early entrance“, dzięki którym można bez kolejki dostać się do klubu, hali bądź na stadion i zająć lepsze miejsce. Czyżby Morrisey zapoczątkował w Polsce kategorię „early exit“? ;)