Kuba Płucisz: "Najważniejszym zadaniem każdego muzyka jest to, by przekazywać emocje"

Kuba Płucisz: "Najważniejszym zadaniem każdego muzyka jest to, by przekazywać emocje"

Kuba Płucisz był założycielem i liderem grupy IRA, gdy ta osiągała swe największe sukcesy. W połowie lat 90-tych zespół zawiesił jednak swą działalność, a sam Kuba wyjechał do Holandii, gdzie zajął się biznesem. Przed rokiem powrócił do Polski i wraz z nową formacją, nazwaną po prostu Kuba Płucisz i Goście, robi wszystko, by przypomnieć się fanom rocka.

Kilkanaście dni temu w Poznaniu Kuba i jego zespół wystąpili na festiwalu LuxFest obok m.in. Luxtorpedy i Lady Pank. Przy okazji Kuba znalazł dłuższą chwilę na wywiad dla naszego portalu, który przeprowadzili Mateusz Godoń i Oliwia Cichocka.

Mateusz: Zniknąłeś w 1996 roku, by niedawno po niemal 20 latach milczenia, wrócić do tworzenia muzyki...

Kuba: To też niedokładnie tak, że zupełnie zniknąłem w 1996 roku, bo jeszcze 2 lata później graliśmy przecież z IRĄ koncerty w Stanach Zjednoczonych. To było tak, że w 1996 roku zaczęliśmy się wewnątrz zespołu trochę kłócić. Ale potem, na weselu Jinxa (Piotra Sujki, basisty zespołu IRA - przyp. red.) się z chłopakami pogodziliśmy i na chwilę wróciliśmy do grania razem. Tylko że wiecie, jak to jest w takich chwilach - najtrudniej jest siąść i ustalić, co dalej. Chłopaki już zaczynali mieć zresztą jakieś pomysły na inne projekty - przede wszystkim Gadzio się wtedy zdecydował na solową karierę. Z uwagi na zawirowania z jego pierwszą solową płytą polecieliśmy jeszcze w 1998 roku na tą wspomnianą trasę do USA - chociaż już bez Piotrka Łukaszewskiego. Wiecie - jak się z kimś jest ciągle w trasie, to następuje w pewnym momencie zmęczenie materiału. Graliśmy ze sobą około 150 koncertów rocznie. Czyli połowę roku jesteś ciągle z zespołem - a to nie przecież nie tylko koncerty, ale też dojazdy i noclegi. O kłótnię z byle powodu naprawdę łatwo. Po kilku latach pojawia się znużenie, ktoś chce robić coś innego. Mi się strasznie spodobała Holandia, po pierwszej wizycie w tym kraju sam wymyślałem powody, by tam wracać - na początku był to biznes związany ze sprowadzaniem do Polski używanych samochodów. A kiedy okazało się, że Gadzio podpisał kontrakt solowy aż na 5 lat - do 2001 roku - to zacząłem się zastanawiać, co dalej robić ze sobą. Bardzo długo nie wyobrażałem sobie, że mógłbym nagrywać coś bez Artura. Dużo, dużo później uzmysłowiłem sobie, że tak bardzo się przyzwyczaiłem do tworzenia piosenek razem z Gadziem, że jak sam piszę piosenkę, to w głowie słyszę jego głos. On urodził się naprawdę z wyjątkowym głosem i przez te wszystkie lata był to po prostu mój ulubiony głos. W każdym razie - Artur zajął się swoją karierą solową, Piotrek Łukaszewski swoimi projektami - Karmacoma, PtakY, teraz Fuzz, poza tym zajmuje się też realizacją nagrań w studiu Custom 34 - no a ja wylądowałem w tej Holandii i zacząłem rozkręcać swoją firmę. Wydawało mi się zresztą, że zrobię sobie krótką przerwę od grania - jakieś 2-3 lata - a zrobiło się z tego tych lat aż 15...

Mateusz: A czemu wyjechałeś do Holandii, a nie na przykład właśnie do USA - zgodnie ze słowami piosenki "Mój dom"?

Kuba: Ja po prostu nie chciałem być w USA! (śmiech). Ameryka to zmiana stref czasowych, klimatu i ogromne, jakby na to nie patrzeć, odległości do Polski. Holandia nie jest aż tak daleko, więc w kilkanaście godzin - szczególnie przy obecnej jakości dróg - można w razie potrzeby przejechać a to w jedną, a to w drugą stronę. A poza tym - Holandia jest wyjątkowym krajem, bardzo tolerancyjnym, i mentalność tych ludzi mi się zawsze bardzo podobała. To jest bardzo dobre miejsce do życia - także dla Polaków. Są całe osiedla pełne Polaków, z polskojęzycznymi szkołami dla dzieciaków. Więc można po prostu być Polakiem - a zarabiając dużo więcej niż w Polsce mieć z czego utrzymać swoje rodziny.

Mateusz: To co skłoniło Cię, by wrócić do Polski - i zarazem do grania?

Kuba: Mój starszy syn, Michał, organizując w trakcie studiów koncerty w Lublinie, namówił mnie jednego razu, żebym przyjechał. Wspomniał potem, że występować będą, między innymi, PtakY. Myśmy się z Piotrkiem naprawdę długo nie widzieli - po tym wyjeździe do Stanów, na który Piotrek z nami nie pojechał, jakoś trudno się nam było do siebie odzywać. Ja sam nie wiedziałem, jak zacząć tę rozmowę, czy i w jaki sposób przeprosić - bo miałem wyrzuty sumienia. Ale Michał porobił nam takie specjalne wizytówki - dla Piotrka pod nazwiskiem był dopisek "PtakY, ex-IRA", dla mnie "ex-IRA", i tak jakoś zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Kontakt się odnowił. W międzyczasie mój młodszy syn, Mikołaj, zaczął grać - i to w zespole, w którym na perkusji grał na początku Bartek Sujka, syn Jinxa (zresztą próby robili też w tej samej sali u Jinxa, w której do dziś próby robi sama IRA). Potem Peter mnie wyciągnął na rocznicową imprezę Radia Eska Rock - to było jakieś 5 lat temu - i spotkałem resztę zespołu. Trochę pogadałem z chłopakami, powspominaliśmy stare czasy i bakcyl do grania mi się znowu włączył. Już wtedy było mi psychicznie ciężko w Holandii - siadałem wieczorem, brzdękałem na tej gitarze i pytałem sam siebie: co ja tu robię? Żyło się fajnie, kasa się zgadzała, ale przecież całe życie moją pasją było granie i organizacja koncertów. Mało kto pamięta dziś, że to ja byłem też managerem zespołu IRA - u nas w zespole nie było nikogo odpowiedzialnego specjalnie za to i kiedy na dobre rozkręciliśmy się z koncertowaniem, to ja poza graniem zająłem się główne tą stroną organizacyjną stroną naszej działalności, a komponowanie w większym stopniu wziął na siebie Peter. I w sumie to właśnie dlatego mnie ta Holandia tak wciągnęła - nauczyłem się kierować ludźmi, dość szybko nauczyłem się języka, i  zaczęło mi tam całkiem nieźle iść. Ale ciągnęło mnie już bardzo do muzyki - więc podjąłem decyzję o powrocie tutaj. Gdyby dało się przesiedlić mój obecny zespół z Polski do Holandii, to byłoby optymalnie - bo mógłbym robić jednocześnie prowadzić dotychczasową działalność i rozwijać tematy muzyczne (śmiech). Ale i tak jestem bardzo szczęśliwy, że mogę z powrotem grać.

Oliwia: A jak, po tych wszystkich latach poza Polską, oceniasz stan polskiej sceny muzycznej?

Kuba: Rynek muzyczny w Polsce jest, niestety, fatalny! Wydaje mi się, że przez te 15-20 lat tej przerwy ominęła mnie walka z rzeczami, których się w Polsce momentami, jak widzę, nie da przejść. Próbuję na przykład dać piosenkę do niektórych stacji radiowych i pytają się mnie, czy nie mam wersji... bez gitary! Przecież jestem gitarzystą, więc jak mam piosenkę czy nawet całą płytę nagrać bez gitary? Mam wrażenie, że w niektórych radiach myślą, że można już tylko disco polo i podobne rodzaje muzyki na antenie puszczać. Ale mam nadzieję, że nie jest aż tak źle i bardzo różne gatunki muzyki mogą być grane w różnych radiach. Z kolei ludzie przestali chodzić na koncerty - kiedyś koncert na tysiąc osób to była norma. Jak klub był na 600 osób, to w rzeczywistości 800 było nabite i też tylko tyle dlatego, że w danej miejscowości po prostu nie było więcej młodzieży - po prostu wszyscy szli się bawić. A dziś młodzi ludzie wolą zostać w domu, siedzieć przy komputerze - wolą sobie kupić na przykład piwo, niż bilet. Może też sytuację psują te wszystkie darmowe imprezy - ludzie myślą sobie, że po co mają kupować bilet, skoro za 2-3 miesiące dany zespół wystąpi tu za darmo. Ale też z drugiej strony trochę trudno mieć do nich pretensje, bo też u nas z zarobkami nie jest przecież tak, jak w zachodniej Europie - jakby każdy zarabiał te 5-6 tysięcy złotych na miesiąc, to by się nie zastanawiał, czy stać go na wydanie tych 50 czy 100 złotych na koncert, tylko co najwyżej nad tym, czy ma chęć lub siłę wyjść z domu. Ja to więc też trochę rozumiem.

Oliwia: A czy ten spadek frekwencji na koncertach nie jest częściowo też wynikiem spadku jakości muzyki tworzonej w Polsce?

Kuba: Wiesz, są takie zespoły, które mimo wszystko mają same sold-outy - i w zasadzie to należałoby zadać pytanie, z czego to się bierze? Czy to nie jest czasem tak, że po prostu jedni się przykładają bardziej od innych? Są zespoły, w których muzycy wychodzą na scenę i po prostu odbębniają swoje - na czas, jak hydraulik. Niektórzy z moich starych kolegów (nie będziemy ich tu wymieniać) tak niestety mają - i ludzie to widzą. A żeby być dobrze odbieranym, to nie ma możliwości po prostu się nie bawić muzyką. Artysta, niezależnie od tego, jaką muzykę wykonuje - powinien się po prostu bawić na scenie. Może to jest trochę śmieszne, ale spójrzmy na takich discopolowców: oni wychodzą na scenę i nie przejmują się tym, że źle śpiewają - ale bawią się swoim występem i potrafią tę radość przekazać publiczności. Myślę, że to właśnie jest najważniejszym zadaniem każdego muzyka - czy to rockowego, czy popowego: by przekazywać emocje, i to najróżniejsze - radości, wzruszenia, smutki. Bardzo zawsze lubiłem, jak graliśmy "Nadzieję" i widziałem, że komuś w oczach pojawia się łezka, że przeżywa. Tego właśnie mi brakuje w niektórych dzisiejszych artystach.

Mateusz: A nie myślałeś nigdy nad tym, żeby nie tyle przesiedlić zespół z Polski do Holandii - jak to wcześniej wspomniałeś - ale by po prostu w samej Holandii spróbować stworzyć nowy zespół?

Kuba: Były takie pomysły - mam takiego jednego znajomego Holendra, który gra na perkusji i coś tam rozmawialiśmy na temat wspólnego projektu - ale ostatecznie zabrakło czasu. Prowadzę swoją firmę i to zawsze zabierało mi dużo czasu. Może kiedyś stworzę też swój zespół w Holandii? Ciężko nam koncertować ponieważ, zespół Kuba Płucisz i Goście tworzy wielu bardzo zajętych artystów. Dlaczego miałbym jednak zrezygnować ze swoich gości, skoro cały projekt ma być właśnie "z gośćmi"? Lubimy się, jest bardzo rodzinna atmosfera, więc szkoda byłoby cokolwiek zmieniać...

Mateusz: A skąd w ogóle pomysł na to, by był to tak duży, rodzinny projekt?

Kuba: On się po prostu bardzo rozwinął! A tradycja zapraszania gości do wspólnych występów wywodzi się jeszcze ze starych czasów - dawniej, na rocznicowe trasy IRA, też graliśmy w poszerzonych składach. Było grane "Come Together" z gośćmi, była "Wiara" z gośćmi - myśmy się mocno przyjaźnili z wieloma muzykami, nawet z tak, wydawałoby się, odległych muzycznie zespołów, jak Acid Drinkers czy Vader. Robiliśmy wspólne akcje z Piersiami, z Big Cycem, a Kacper i Olej z Proletaryatu zawsze byli pierwsi do tego, by przyjechać i coś razem podziałać. Było paru kumpli, na których zawsze można było liczyć...

Mateusz: Jeśli chodzi o Twoją "debiutancką" płytę z aktualnym projektem - nie obawiałeś się głosów mówiących, że Kuba Płucisz wraca z odgrzanymi "starymi kotletami"?

Kuba: Ja o tym w ogóle nie pomyślałem na początku! Później od kogoś usłyszałem, że gram "stare piosenki Gadzia". Musiałem tłumaczyć, że w rzeczywistości to są moje utwory - nikt nie sprawdza, czy to ja napisałem muzykę i słowa do piosenki, czy może Piotrek Łukaszewski - bo jednak utwory IRA kojarzą się zawsze z twarzą Artura.

Mateusz: Szczególnie po tylu latach, gdy IRA występuje bez was...

Kuba: Tak, ale to naturalne - jeśli ludzie widzą na scenie wokalistę, to raczej nikt nie pyta, kto mu napisał piosenki.

Mateusz: A masz w planie wydanie albumu z zupełnie nowymi utworami?

Kuba: Ja już mam nawet napisane nowe utwory. Tylko co - ledwo kilka miesięcy temu wydałem płytę, i już wrzucę coś nowego? Tak naprawdę za długo zeszło z tą płytą - powinienem był ją wydać dużo szybciej, ale może z mniejszą liczbą piosenek. Ale jedną rzecz udało mi się osiągnąć, i to jest coś, z czego jestem bardzo zadowolony - to, że niektóre utwory zamieszczone na tej płycie, poza tymi naprawdę bardzo znanymi, są odbierane tak, jakbym je dzisiaj napisał. Nikt nie pamięta "Nie tracę wiary", a "Zew krwi" czy "Jeden" przypomina się słuchaczom na zasadzie: "a, był kiedyś taki numer...". No, "Zew krwi" to może jeszcze, bo czasem go z IRĄ graliśmy, ale "Jeden"? Z Łukaszem Drapałą to jest przecież zupełnie inna aranżacja - w zasadzie wręcz totalnie inny utwór! Z "Nie tracę wiary" to w ogóle była zabawna historia, bo Paweł Piecuch myślał, że ja ją napisałem specjalnie dla Tomka Kowalskiego do programu Must Be The Music - i nie mógł uwierzyć, że ta piosenka ma w rzeczywistości ponad 20 lat... (śmiech).

Oliwia: A jak w ogóle się czułeś, pracując nad nowymi aranżacjami do tych starych piosenek?

Kuba: Ciężko było. Niektóre zaplanowałem od razu - choćby "Mój dom". Podobnie schemat do "Nie tracę wiary", gdzie jednak były pewne zmiany, bo w pewnym momencie namówiliśmy Adasia Sztabę, by nagrał z nami nie tylko "Nadzieję", ale i ten utwór. W innych utworach tych zmian było naprawdę sporo. Muzycy mają na siebie nawzajem naprawdę wielki wpływ. Mam wręcz taką teorię, że im więcej masz przyjaciół z różnych gatunków muzyki, tym więcej możesz stworzyć. Jeśli się pojawia ktoś z zupełnie innej muzycznej "bajki", to ja mogę mu coś dać, czego on nie ma - i na odwrót.

Mateusz: Można zatem powiedzieć, że nadałeś tym piosenkom nowe życie...

Kuba: Tak - i dokładnie o to chodziło!

Oliwia: W zeszłym roku przeżyłeś mały sukces, jakim był występ na Woodstocku - debiutancki pod szyldem "Kuba Płucisz i Goście". Jakie to było uczucie wystąpić przed tak wielką publicznością po takiej przerwie?

Kuba: Najpierw był wielki stres, a później ogromna radość, że tyle osób przyszło na mój koncert urodzinowy. Z każdym utworem dochodziło coraz więcej ludzi. W połowie koncertu nie widziałem, gdzie się kończy publiczność. Muszę przyznać, że mocno się wzruszyłem kiedy pod koniec koncertu na scenę wjechał wielki tort w kształcie gitary. Nic o tym nie wiedziałem. Mój producent i przyjaciel, Grzegorz Szymczyk zaplanował to w wielkiej tajemnicy. To był wspaniały koncert. Świetnie się wszyscy razem bawiliśmy.

Oliwia: Cały czas określasz swój zespół mianem "rodzinnego" - nie mogło więc go zabraknąć na prawdziwie rodzinnym festiwalu muzycznym, jakim jest LuxFest! Skąd wziął się pomysł Waszego występu na tej imprezie?

Kuba: Z Litzą znamy się od wielu lat. Jakieś 25 lat! Wspólne koncerty IRA i Acid Drinkers z początku lat 90-tych były bardzo barwne :-) Z wielką przyjemnością przyjęliśmy zaproszenie do udziału w Festiwalu. Było świetnie! Na koncercie Lady Pank nie byłem od wielu lat. Wspaniały występ i świetna gra Jana Borysewicza. Trochę powspominaliśmy przy wspólnym śniadaniu.

Mateusz: Wracając do wspomnianego przez Ciebie wcześniej nowego albumu: ten materiał będzie nagrywany w podobnym zestawieniu, jak "Tu jest mój dom", czy będą jakieś roszady?

Kuba: Dziś Kuba Płucisz i Goście to już jest zespół, marka i pod nią będziemy szli dalej. A może zamienimy nazwę na IRA i Goście? Ha ha! Na pewno będzie tak, że większość piosenek będę przygotowywał pod wokal Pawła Piecucha, a podstawowy skład zespołu będzie poszerzany o tych rzeczywistych gości - przyjaciół z szeroko pojętego kręgu "gwiazd", których będę zapraszać do poszczególnych piosenek.

Oliwia: To jakie są Twoje plany na najbliższą przyszłość? Kiedy możemy oczekiwać nowej płyty i czego możemy się po niej spodziewać?

Kuba: Zobaczymy. Jeszcze nie mogę powiedzieć :-) Ale wkrótce pojawi się nowy utwór w radiu - to wtedy pogadamy znowu :-)

Komentarze: