Mateusz Owczarek (Lion Shepherd): "Najważniejsze, trzeba mieć chęć robienia czegoś swojego, mieć cel"

Mateusz Owczarek (Lion Shepherd): "Najważniejsze, trzeba mieć chęć robienia czegoś swojego, mieć cel"

O nowej płycie, planach i życiu rozmawiamy z Mateuszem Owczarkiem, gitarzystą i współzałożycielem Lion Shepherd.

Spotykamy się na dzień przed pierwszą i mam nadzieję nie ostatnią edycją, śmiało można powiedzieć festiwalu „Prog In Park”. Wolisz takie duże sceny, festiwale, czy może jednak małe kluby, wypełnione oczywiście po brzegi odbiorcami dobrych dźwięków?
Mateusz: Jest różnica w graniu w tych miejscach, wynika ona przede wszystkim z tego, że w przypadku klubu kontakt z publicznością jest zdecydowanie bliższy, lepszy. Publiczność jest na wyciągniecie ręki. Natomiast na festiwalach zależy wszystko od kilku rzeczy, miedzy innymi od tego, jak daleko ludzie są od sceny. Jeśli odległość jest duża, wrażenie odizolowania jest oczywiste. Można je zniwelować, jeśli publiczność dopisuje i jest dobry odbiór. Poza tym różnica jest jeszcze często w porze grania. W klubach gra się przy sztucznym oświetleniu, jest ciemno i jest to łatwiejsze niż granie na przykład w dzień, w pełnym słońcu, co ma często miejsce na dużych imprezach. Tylko gwiazdy grają w nocy. Chociaż może w przypadku Lion Shepherd koncert w dzień jest na plus, bo chcemy, aby nasza muzyka była jasna i wesoła, w pewnym sensie oczywiście.

Potrzebujesz przestrzeni do grania? Dobrze czujesz się na dużej scenie?
Mateusz: To zależy, jest różnie. Szkoła grania na małych scenach swoje zrobiła, staram się odnaleźć w różnych sytuacjach. Zawsze jest weselej, jak wiatr w skrzydła można złapać.

Najważniejsza sprawa w tym roku dla Lion Shepherd to druga płyta długogrająca, która ukazała się pod koniec maja. Jaka jest różnica między debiutem płytowym z 2015 roku (Hireath), a tym nowym wydawnictwem pt. „Heat”?
Mateusz: Myślę, że już sam tytuł tej drugiej płyty tą różnicę jakby ukazuje. Dla mnie ta pierwsza płyta jest chłodniejsza, towarzyszy jej melancholia i tęsknota. Klimat na „Hireath” jest cięższy, przez co odbiór może nie być prosty. Druga płyta w naszym zamyśle miała być lekka, ale z taką zadziornością, pazurem. Chcieliśmy by była jaśniejsza i kolorowa. Debiut był czarno-biały.

Faktycznie, „Heat” jest bardziej przebojowa, łatwiejsza w odbiorze. Sporo utworów nadaje się do radia. I nie mam na myśli tutaj stacji niszowych, internetowych, a te duże, o sporym zasięgu i olbrzymiej słuchalności. To celowy zabieg, by dotrzeć do większego grona odbiorców?
Mateusz: Nie było takiego zamysłu i nie zrobiliśmy nic w tym kierunku. Pierwszą myślą, która nadała tor i kierunek w tworzeniu tej płyty było uświadomienie sobie, czego nam brakowało na koncertach, wykonując materiał z pierwszej płyty. Chcieliśmy podkręcić tempo, nadać więcej dynamiki. Jestem fanem prostej muzyki. Najfajniejsze melodie tworzone są na tych przysłowiowych trzech, czterech akordach. Staram się tworzyć i grać muzykę, którą sam chciałbym posłuchać.

Obie płyty zawierają sporo orientalnych, dość charakterystycznych dźwięków i ozdobników. Stwarza to specyficzny klimat i rodzi pytanie, czy we współczesnym świecie, zwłaszcza w mało tolerancyjnym kraju, jakim jest Polska, taka forma przekazu nie będzie stwarzać okazji do wyrażania niezadowolenia.
Mateusz: Parę razy dotarły do nas zarzuty, że szerzymy, może pro-terrorystyczny przekaz to za dużo powiedziane, ale miało to taki wydźwięk. Na szczęście są to pojedyncze przypadki, znikomy procent i zdecydowanie udaje nam się pokazać, że z Bliskiego Wschodu pochodzą naprawdę ciekawe rzeczy i można je pozytywnie pokazać w sztuce, jaką jest muzyka. 

Pięknie jest wydana płyta „Heat”. Wersja kompaktowa zachwyca, oczywiście jest też analog. Wielu współczesnych wykonawców pomija nakład kompaktowy i wydaje płytę tylko w wersji analogowej oraz coraz częściej na kasecie magnetofonowej. Dlaczego tak jest? To moda?
Mateusz: Poniekąd tak, ale na pewno inaczej się słucha zapisu na CD, a inaczej z czarnego krążka czy kasety. To inne brzmienia. W słuchaniu muzyki z płyty analogowej jest coś wyjątkowego, jest magia i rytuał. Winyle zbierają kolekcjonerzy, podobnie jak płyty kompaktowe. Tylko, że czarna płyta jest gadżetem zdobiącym półkę w domu. My do tego tak właśnie podchodzimy. Jeśli ma być gadżet, niech będzie dobrze wydany. Niech będzie przyjemny dla ucha i oka.

Sukces ma wiele definicji i różnie jest rozumiany. W kontekście tego, o czym rozmawiamy mogę śmiało rzec, że jesteś człowiekiem sukcesu. I nie mam na myśli wygranych konkursów, a te dwie płyty, jakże kompletne i dojrzałe, a przecież jesteś bardzo młodym człowiekiem. Co trzeba zrobić by odnieść sukces?
Mateusz: Każdy chciałby znać odpowiedź na to pytanie. Najważniejsze, trzeba mieć chęć robienia czegoś swojego, mieć cel. Przeważnie zamiast ćwiczyć i grać czyjeś utwory, wolę usiąść i ćwiczyć dźwięki, które w danej chwili do głowy mi przychodzą. Wtedy mam wrażenie, że nie tracę czasu. No i szczęście, które trzeba mieć i mu pomóc. Ile głów, tyle definicji szczęścia i sukcesu. Trzeba też myśleć o wytrwałości i konsekwencji w działaniu.

Wrzesień przyniesie koncerty promujące „Heat”. A dalsze plany?
Mateusz: Po powrocie z trasy zabieramy się do pracy nad kolejnym albumem, w międzyczasie cały czas będziemy promować Heat. Mamy jeszcze kilka pomysłów, a w wolnym czasie zawsze można ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć, hehe.

Dziękuję za rozmowę.

Jesienna trasa koncertowa trwa, a przed nami jeszcze następujące koncerty:
28/09/2017 Joensuu/Finlandia
29/09/2017 Tampere/Finlandia
30/09/2017 Helsinki/Finlandia
01/10/2017 Tallin/Estonia
03/10/2017 Białystok/Zmiana Klimatu
04/10/2017 Lublin/Graffiti
05/10/2017 Rzeszów/Life House
14/10/2017 Warszawa/Studio im. A. Osieckiej w Trójce
21/10/2017 Londyn/UK

Komentarze: