Muniek Staszczyk: "Chcieliśmy się elegancko pożegnać"

Muniek Staszczyk: "Chcieliśmy się elegancko pożegnać"

T.Love Alternative kończy swoją działalność, żegnając fanów wydawnictwem „19822015”. Specjalnie dla Wyspa.fm lider formacji, Zygmunt Staszczyk opowiedział o powodach rozstania, różnicach w graniu rocka obecnie a w latach 80., a także o zapotrzebowaniu na czysty rock’n’roll, które wciąż drzemie w młodych ludziach.

Karolina Kozłowska, Wyspa.fm: Skąd pojawił się pomysł, aby reaktywować T.Love Alternative?

Muniek Staszczyk: Początkowy skład T.Love Alternative był reaktywowany od końca lat 90. Od 1998 do teraz sporadycznie grywał koncerty. Wykonywaliśmy stare piosenki - tylko te, które stworzyliśmy w latach 80. One do dziś zresztą są bazą tego nowego składu T.Love, bo utwory takie, jak „Wychowanie”, „Autobusy i tramwaje” czy „ IV Liceum ogólnokształcące” pochodzą z tamtego okresu. Występowaliśmy dwutorowo – z T.Love głównym, który grał mnóstwo koncertów oraz z T.Love Alternative, który od czasu do czasu prezentował się na żywo dla własnej przyjemności. Od 1998 pojawiały się różne wydawnictwa. Zarejestrowaliśmy na DVD i CD nasz ubiegłoroczny koncert podczas Cieszanów Rock Festiwal i wydaliśmy ten materiał. Na płycie „19822015” są jeszcze dwie nowe piosenki, które udało nam się stworzyć, aby pokazać ludziom, że w tym starym składzie też potrafimy tworzyć nowe utwory. Jeden z nich „Dzielnica cudów” promuje w radiach ten krążek. Później pojechaliśmy w trasę pożegnalną. Zagraliśmy pięć koncertów, m.in. w Warszawie na festiwalu Róbrege z gościnnym udziałem Kazika Staszewskiego. To była mini trasa w miastach, które były dla nas ważne. Rozstaliśmy się ze sobą i z publicznością w bardzo dobrych nastrojach.

Dlaczego postanowiliście definitywnie zamknąć ten rozdział?

Dwa lata temu podjęliśmy decyzję, że trzeba się pożegnać. Trzech muzyków ze składu już nie żyje. Ten album „19822015” chcieliśmy im zadedykować. Zamknęliśmy ten etap, bo ludziom te dwa zespoły się myliły. We współczesnej dobie przepływu informacji niektórzy pomyśleli, że to obecny T.Love się rozwiązuje, dlatego chcieliśmy to rozgraniczyć, ale bezpośrednim powodem było to, że w 2013 r. zmarł nagle nasz gitarzysta Rafał Włoczewski i ta trzecia śmierć spowodowała to postanowienie. Wszyscy stwierdzili, że to jest dobry pomysł i wypadałoby się jakoś elegancko rozstać. Tym bardziej, że nie był to zespół regularny, który grał i zarabiał, bo my spotykaliśmy się od święta.

Odżyły jakieś dawne wspomnienia z początków zespołu podczas tego procesu przywracania do życia starego składu?

Od końca lat 90. spotykaliśmy się regularnie co rok i grywaliśmy najczęściej w małych miejscach, ale też np. na festiwalu starych kapel z lat 80. Bywało różnie. Czasami zdarzały się konflikty, ale chyba dojrzewamy, wszak jesteśmy już panami po pięćdziesiątce. Te ostatnie dwie reaktywacje, ta tegoroczna i z 2011, która też była powiązana z wydawnictwem i trasą koncertową, odbyły się na spokojnie, z pełnym luzem. Chodzi też o to, że te piosenki z lat 80. pasują do współczesności. Sam się sobie dziwię, bo pisałem je, mając 20-21 lat, a nie jest to jakaś „gówniarzeria”. Te teksty dziś są nadal aktualne, a muzyka, którą wtedy tworzyliśmy, nie zestarzała się. Poruszaliśmy wtedy tyle różnych konwencji i chociaż byliśmy zespołem undergroundowym i amatorskim, to te kawałki przetrwały próbę czasu. Na tych niedawnych koncertach była może przewaga osób w wieku 30+, ale były też młode dzieciaki, które widocznie interesują się taką muzyką. Ludziom teraz brakuje grania bez kalkulacji, niewykreowanego przez programy typu talent-show. Oni potrzebują prawdy. Z powodu tęsknoty za czymś takim te stare utwory tak dobrze wpasowują się w otaczającą nas teraz rzeczywistość. Lecz nie chcieliśmy wytwarzać żadnej nostalgii, bo graliśmy te kawałki podczas ostrych, pełnokrwistych rock’n’rollowych koncertów. To nie było naznaczone żadnymi sentymentalnymi nutami, że coś się kończy. Generalnie mamy komórki, maile i utrzymujemy ze sobą kontakt, po prostu zamknęliśmy ten konkretny etap muzyczny. Z jednym kolegą gitarzystą gramy w kapeli Szwagierkolaska, więc te nasze drogi muzyczne wciąż się przecinają.

Jak to się dzieje, że utwory stworzone w latach 80., będące mocno osadzone w PRL-owskiej rzeczywistości, idealnie pasują do współczesnego świata? Na pewno mają charakter uniwersalny, ale był Pan wtedy pesymistycznym wizjonerem czy pomimo zmian ustrojowych w naszym kraju wciąż nie jest najlepiej?

Zawsze starałem się obserwować rzeczywistość z boku. Lubię i kocham ludzi, ale jestem też trochę outsiderem i samotnikiem, który pod żadną ideą polityczną by się nie podpisał. Nie należałem do żadnej organizacji, harcerstwa,  PZPR ani innej partii. Na politykę i różne zjawiska społeczne patrzyłem z innej perspektywy. Ta umiejętność spoglądania w głąb człowieka przypadkowo spotkanego na ulicy wywodzi się z tego, że jestem chłopakiem z robotniczej rodziny i podwórka. Nie wychowywałem się na salonach. Dzisiaj jestem człowiekiem zamożnym i żyję z muzyki, ale pierwsze dziesięć lat działalności muzycznej było ciężkie. Lata 80. były trudne, ale może ciekawe, aby opisać je w utworach. Nie wiem, jak to się dzieje, bo nie mam planu. Ogólne powielanie jakichś schematów przy tworzeniu uważam za paranoję. Dzisiaj piszę z perspektywy faceta, który ma 52 lata, ale tamte piosenki tworzyłem jako dwudziestolatek i sam jestem zdziwiony, że niektóre z nich brzmią zaskakująco dojrzale. Tekst traktujący o przemocy w kawałku „Ogolone kobiety” przedstawia ją z nieco innej strony, ale dzisiaj wszelki ucisk jest obecny w każdej informacji, a mający 30 lat tekst mówiący o Rosji pasuje do dzisiejszej Rosji Putina. Nie jestem wizjonerem, to wszystko po prostu wpisuje się w otaczającą rzeczywistość. Utwór „Wychowanie” powstał w 1983, a do dziś ludzie go śpiewają i różnie odczytują. „Autobusy i tramwaje” zostały stworzone w 1985, a takie miejskie obrazki wciąż są żywe.

Zestawiając granie rocka w latach 80. a obecnie, to czym ono się różni? Jakie są plusy, jakie minusy? Wtedy na pewno większe znaczenie miało po prostu granie muzyki na żywo, ale twórcy byli ograniczani przez panujący ustrój.

Wtedy Polska była biednym, zamkniętym krajem, z którego nie można było wyjeżdżać. Nie podróżowało się tak, jak dzisiaj, bo paszporty posiadali jedynie dygnitarze komunistyczni. Z jednej strony było ciężko, bo nie było sprzętu, na którym można by grać. Z drugiej jednak strony wszyscy trzymali się razem. Nie było pieniądza, który ma teraz przeogromną władzę. Oczywiście nic do pieniędzy nie mam, ale one niszczą jakąś autentyczność. Inaczej to wszystko wyglądało, jeśli chodzi o media. Wtedy były dwa programy, których nikt nie oglądał, bo było to kojarzone z propagandą komunistyczną. Teraz tych kanałów jest multum, ale dla mnie telewizja stanowi wielką głupotę, która zabija jakiekolwiek samodzielne myślenie i wytwarza ogromne ciśnienie na sławę. Kiedyś zespoły powstawały, bo chciały coś powiedzieć, a nie po to, żeby być popularnym. Każdy chciał być znany, ale chciał przede wszystkim wyrazić siebie. Obecnie te wszystkie programy typu talent-show tworzą ogromną presję i jest to bardzo sztuczne, nie mając nic wspólnego z prawdziwym rock’n’rollem. Aktualnie ktoś może pomyśleć, że jeżeli założy skórę i powie jakieś skandaliczne słowa, to jest to rock’n’roll, a to jest zwykłe kołtuństwo opakowane w jakieś atrybuty rocka. Rock’n’roll to umiejętność samodzielnego myślenia i obrania własnej drogi.

W dzisiejszych czasach jest bardzo dużo możliwości i jest sporo świetnych zespołów. Nie mówię o tym chłamie z telewizji, ale jest mnóstwo młodych, fantastycznych kapel, a wiem o tym, bo często dają mi swoje demo. Jest dużo więcej niezłej muzyki, tylko może brakuje dobrze napisanych piosenek po polsku. Poza oczywiście hip hopem, który monitoruje życie młodzieży, w środowisku rockowym od dawna nie usłyszałem kapeli, która opowiedziałaby mi o swoim życiu. My i inne zespoły z tej fali, jak Kult, Armia, Sztywny Pal Azji, Kobranocka i wiele innych, przedstawialiśmy naszym równolatkom, jak wygląda ulica i miasto. Nie będę gloryfikował przeszłości, bo teraz nagrywana jest interesująca muzyka, ale w trochę innej formie.

Obecnie na pierwszym miejscu stawiane jest zrobienie kariery. Powstał tak absurdalny zawód, jak celebryta, którego wcześniej nie było, a można go zdefiniować po prostu jako próżniaka i idiotę, który nic nie potrafi zrobić, a dostaje pieniądze tylko za to, że jest. Dawniej, aby cię ludzie dostrzegli, musiałeś nagrać nie jedną płytę, ale trzy albumy. Pieniądz wszystko zżera i płaci się za byle co. Nie ma też takiej cenzury, która była w czasach komuny. Są badania rynkowe, że ten kawałek jest depresyjny, więc nie puszczą go w południe, a ten utwór z kolei jest za ostry. Wszystko musi być gładkie, a przez to nudne i bez wyrazu. Ciekawa muzyka istnieje, ale nie w mainstreamie, w komercyjnych stacjach radiowych czy telewizyjnych. Gdy się poszuka, to można znaleźć mnóstwo wspaniałych propozycji. Jednocześnie dzięki mediom społecznościowym zespoły mogą się łatwiej wypromować. We wcześniejszej rzeczywistości porozumiewaliśmy się w inny sposób. Miało to swój określony wyraz i walor, ale też minusy, bo wszyscy byliśmy wtedy biedni. Gdy pojechałem na Zachód i pomimo tego, że byłem studentem i znałem dwa języki, nie wiedziałem, jak działają tamtejsze toalety. Natomiast artystycznie tamte czasy były ciekawsze.

Energia zarejestrowanego na płycie koncertu z Cieszanów Rock Festiwal świadczy o tym, że ludzie nadal odczuwają ogromną potrzebę słuchania tego czystego rock’n’rolla. Na występy kapel powstałych w latach 80. przychodzą nadal rzesze fanów. Nie tylko ci, którzy wychowali się na ich muzyce, ale właśnie przede wszystkim te młode osoby.

My podczas tej niedawnej trasy graliśmy może nie w największych klubach, ale wszystkie były zapełnione. Zarówno w Krakowie, Częstochowie czy Toruniu były komplety publiczności po trzysta, czterysta osób. Obecnie nie jest łatwo wyprzedać bilety na koncert, dlatego to był dla tego starego składu sukces, a różnica pomiędzy nowym T.Love nie była aż tak widoczna. Nie twierdzę, że teraz muzyka jest zła, a kiedyś było lepiej. W tamtych czasach istniały zarówno dobre, jak i słabe zespoły, tylko teraz wszystko jest takie plastikowe. W różnych gazetach life-style’owych znajdzie się podręcznik, jak połączyć każdą subkulturę z modą. Wydaje mi się, że tym młodym ludziom brakuje prawdy i wyrazistości. Być może w tekstach starych kapel odnajdują większą pasję. Mnie tak dwadzieścia lat temu zainteresował hip hop pod względem przekazu. Jeżeli chodzi o rocka, to chciałbym, aby dziewiętnastolatek zaśpiewał z gitarą, o czym on myśli. Co go wkurza, co boli. Nie po angielsku, bo polskie zespoły śpiewają w tym języku głupoty. Trzeba tworzyć muzykę o czymś i ja pragnąłbym usłyszeć to po polsku. Nie mając nic do powiedzenia przechodzą na angielski, bo myślą, że brzmią wtedy bardziej światowo. Nikomu nie narzucam jakichś reguł tworzenia, ale być może młodych ciągnie do tych dawnych formacji, bo ich rówieśnicy nie dają im odpowiedzi na nurtujące ich pytania, a oni potrzebują szczerości. W popie wystarczy chwytliwa melodia, natomiast w rocku podstawą jest właśnie ta prawda.

Jak Pan się czuje jako przedstawiciel starej gwardii rocka, będący dla tych młodych ludzi symbolem buntownika i antysystemowca? Czy zdobywane z wiekiem doświadczenie nie weryfikuje tej postawy?

Chodzę swoją drogą. To nie jest tak, że nagle stary dziad udaje buntownika. Śpiewam o tym, co widzę za oknem. Inaczej patrzyłam na świat, mając 17 lat, a inaczej robię to dziś. Biologii nie oszukasz, ale z drugiej strony im jesteś starszy, tym masz większe doświadczenie. Żyję też w trochę innych warunkach – od dawna nie jeżdżę też komunikacją miejską, tylko swoim samochodem, dlatego też ten punkt widzenia jest inny. Dalej słucham tego, co ludzie mówią w pubach, restauracjach, na stacjach benzynowych czy po koncertach, gdy przychodzą do nas. Z tych opowieści budują się jakieś tematy, a ja w swoich tekstach zawsze byłem blisko ludzi. Teraz jestem człowiekiem zamożnym, mieszkam w swoim domu. Po latach okazało się, że ciężka praca przyniosła swoje efekty, chociaż zarabianie pieniędzy nie było wtedy naszym celem. Jednak w końcu po dziesięciu latach odnieśliśmy z T.Love znaczący sukces, także finansowy, bo graliśmy dużo koncertów. Na spotkaniach w liceach otrzymuje od młodych ludzi dowody sympatii. Nie uważają nas za starych zgredów jeżdżących po festynach za wielką kasę. Oczywiście, zawsze pojawia się krytyka, gdy odniesiesz sukces, bo komuś może nie podobać się, że na danych festiwalach grają ciągle te same zespoły. Jednak rówieśnicy mojego syna, nawet gdy jeszcze nie wiedzieli, że jestem jego ojcem, zawsze mówili, że T.Love jest spoko kapelą. Te recenzje są budujące, bo świadczą o tym, że nie weszliśmy na poziom emerytów kojarzonych z obciachem. Publiczność postrzega mnie jako faceta, który ma coś do powiedzenia i chyba za to też szanuje.

Jak Pan to robi, że pomimo tylu lat na scenie nadal tryska energią i ma żywiołowość nastolatka?

Po prostu lubię muzykę. Jestem dosyć pracowity i zorganizowany, wciąż aktywny w sferze muzycznej. Nie lubię próżniaków, ale też pracoholików. Ta granica pomiędzy dorosłością a niedorosłością jest dosyć płynna. Gdy wychodzisz na scenę, to dostajesz takiej pozytywnej szajby. Zachowujesz się wtedy jak amator. Mnie nikt nie uczył choreografii z mikrofonem, to wszystko wywodzi się z podwórkowego punk rocka. Na scenie dostaję takiej energii, że mój wiek nie ma znaczenia. Oczywiście, że czasami jest się zmęczonym, może się chcieć bardziej lub mniej, ale podczas koncertu zawsze jest petarda. Nie wiem, jak to jest zatęsknić, bo nie miałem dłuższej przerwy od grania. Mając kiedyś rok urlopu, wykorzystałem go na podróże. Nie mam na to recepty - po prostu wychodzę i gram. Bez znaczenia, czy jest to mały klub, Przystanek Woodstock, Londyn, czy jakaś wioska. Graliśmy w różnych miejscach: w więzieniach, hospicjach, kościołach, wszędzie trzeba się odnaleźć. Na razie wszystko jest w porządku, mamy w planach nową płytę T.Love - w lipcu przyszłego roku wchodzimy do studia. Zamknęliśmy T.Love Alternative i jesteśmy szczęśliwi. Moi koledzy raczej już nie powiedzą, że może byśmy wrócili i zagrali jeszcze jeden koncert. To jest już definitywny koniec i nie ma co robić słuchaczom zbędnych nadziei. Tym bardziej, że ci wszyscy muzycy mają też swoje zajęcia. Perkusista gra w zespole Kobranocka, gitarzysta w kapeli Daab i razem ze mną w Szwagierkolasce, saksofonista występuje na stałe z T.Love, natomiast dwóch kolegów nie jest profesjonalnymi muzykami - jeden jest malarzem, profesorem na warszawskiej ASP. Było to fajne pożegnanie, ale każdy ma co robić. Ja muszę stworzyć świetne kawałki na nowy album, bo to piosenkami właśnie kapela się broni, a nie odcinaniem kuponów od dawnych przebojów.

Komentarze: