Piotr Rogucki: "Biorąc odpowiedzialność za ludzi odbierających kulturę, powinniśmy spróbować prowadzić ich w dobrym kierunku"

Piotr Rogucki: "Biorąc odpowiedzialność za ludzi odbierających kulturę, powinniśmy spróbować prowadzić ich w dobrym kierunku"

Piotr Rogucki niedawno pokazał światu swoje najnowsze dziecko – trzeci solowy album „J. P. Śliwa”, będący konceptualnym połączeniem muzyki i tekstu dramatu. Specjalnie dla portalu Wyspa. fm muzyk opowiedział o potencjale współczesnej sztuki, dychotomii między kulturą a chęcią zarabiania pieniędzy, pokoleniu napiętnowanym wyścigiem szczurów, a także bolączkach egzystencjalnych J.P. Śliwy.

Karolina Kozłowska, Wyspa.fm: „J.P. Śliwa” jest wyrazem tego, jak postrzega pan sztukę współczesną. Długo dojrzewała w panu myśl, aby swoje przemyślenia przekazać właśnie w takiej formie?

Piotr Rogucki: Jest tak naprawdę wyrazem tego, jak postrzegam potencjał sztuki. Nie chodzi mi o to, aby tę drogę określić mianem jedynej, którą można iść. Jest to mój pomysł na to, w jaki sposób można przetrawić galopujące cywilizacyjne przemiany i spróbować wtłoczyć je w ramy sztuki. Wszystkie tradycyjne formy, do których jesteśmy przyzwyczajeni w mediach, nie przystają do tego schematu, w którym poruszają się nasze mózgi. Są złożone z prostych formatów, które tak naprawdę po jakimś czasie stają się zużyte i nudne. Nie ma jednego kierunku sztuki, który mógłby napiętnować naszą współczesność i rzeczywistość. Jedynym, który dla mnie ma szanse na to, by przetrwać, jest ten nieustannie zmieniających się poglądów, formatów i form. Łączenia ze sobą odstających często stylistyk i rozmaitych kształtów po to, żeby nie dawać jednoznacznej odpowiedzi, aby format był wieloznaczny, a ostateczna forma stworzenia dzieła czy to muzycznego, czy to artystycznego musiała się dokonać w umyśle odbiorcy. Czyli krótko mówiąc, chodzi o interdyscyplinarność i otwarcie na to, co się dzieje nie tylko w sztuce, ale też we współczesnej technologii, filozofii i socjologii. Sztuka musi być dynamiczna, aby odpowiadać na współczesne sposoby postrzegania rzeczywistości.

Jednak czy przyzwyczajony do tych utartych schematów odbiorca może od razu otworzyć się na prezentowaną przez pana formę, która jest na pewno trudna i wymagająca od niego określonej wrażliwości i umiejętności syntetyzowania elementów w niej zawartych?

To już nie jest mój problem, tylko odbiorcy. Nie przygotowałem tego albumu dla słuchaczy, którzy są przyzwyczajeni do stałych formuł. Zrobiłem go dla siebie, próbując eksplorować swoje wyobrażenia o tym, jak chciałbym, żeby sztukę konsumowano, postrzegano i jak pragnąłbym, aby ją przyrządzano. Sztukę , do której jest mi najbliżej, czyli pogranicze muzyki i teatru. Nie sądzę, aby to, co przygotowałem, było aż takie trudne. Jest to inne, faktycznie, ale zaskakujące jest to, że prowadziłem już wiele rozmów na temat tego albumu i pierwsza rzecz, jakiej się bałem, to odrzucenie powodowane brakiem komunikatywności. Natomiast okazuje się, że jest to absolutnie komunikatywne, ludzie odczytują, co mam do powiedzenia. Może nie wyrażają jakiegoś wielkiego zachwytu, ale podoba im się to i akceptują tę formę. Jeśli jest ona zrozumiała dla kilkunastu osób, z którymi rozmawiałem, to istnieje potencjalna szansa, że jest więcej ludzi, które również ją przenikną. Jest to wymagające, ale uważam, że biorąc odpowiedzialność za masy ludzkie, które odbierają sztukę, kulturę czy media, powinniśmy spróbować prowadzić ludzi w jakimś fajnym kierunku. Trzeba stawiać przed nimi wymagania, a nie tylko liczyć na to, że rzesza ludzi się powiększy, żeby instytucja, która wydaje płytę, robi wystawę, program telewizyjny czy teledysk muzyczny, mogła po prostu zarobić więcej pieniędzy. Ten schemat kapitalizmu, z czego wszyscy zdajemy sobie sprawę, prowadzi tylko do tego, że kultura codzienna, która jest dostępna w rozgłośniach radiowych czy też w telewizji, będzie coraz uboższa, bo jednak kwestia zarabiania większych pieniędzy prowadzi do równania i do gorszego. Telewizje mają ambicje, żeby zwiększyć swoją oglądalność na wsi, bo tam jest jeszcze bardzo duży potencjał, a ludzie mieszkający na tych obszarach wolą disco polo niż neokonceptualny album muzyczno-teatralny. Myślę, że to też jest kwestia dbałości osób, które promują kulturę i podpisują się pod nią wielkimi literami, czasami wręcz tworząc mitologię na swój temat.

Czyli można powiedzieć, że w pana założeniu było wywarcie wpływu na mainstream, aby trochę wzbogacić ofertę, którą on prezentuje?

Jestem za słaby, żeby mieć wpływ na mainstream. Poza tym sam jestem jego częścią, występując w bardzo komercyjnym programie telewizyjnym.Generalnie jedyny dostęp do kultury mamy poprzez media – nośniki komercyjne, które z jednej strony mówią nam, że robią kulturę, a z drugiej strony muszą zarabiać pieniądze i chcą ich coraz więcej, bo głód kapitalizmu jest nienasycony. Jeśli nie dostarczasz firmie przychodu, to zostaniesz zwolniony, a na twoje miejsce zostanie przyjęty ktoś spośród wielu kandydatów. Rozgłośnie radiowe już nie wybierają utworów do playlisty, tylko czyni to za nie komputer. Jeżeli puszczają jakieś nowe kawałki, to najpierw przeprowadzają badania w programach autorskich. To już nie człowiek decyduje o tym, co leci w radiu, tylko najzwyczajniej w świecie kasa. Ja po prostu chciałem stworzyć uczciwą płytę, bo to, co prezentuję, wcale nie jest jakieś nowatorskie. Takie trendy powstają na całym świecie i nie wymyśliłem tego sam, tworząc określone impresje czy konstrukcje muzyczne. One są jednak okraszone dużą ilością łatwych melodii wokalowych i popu. Wzorowałem się na tym, co już istnieje na świecie w muzyce elektronicznej czy też R&B w połączeniu z elektroniką. Natomiast w Polsce albo tego jeszcze nie widać, albo po prostu takiego tematu artyści nie podejmują, ale muzyka w naszym kraju i podejście do niej wygląda coraz lepiej i powstają coraz piękniejsze zespoły i soliści. Dużą wagę przywiązuje się do wyrazu artystycznego, do tekstu, a w brzmieniach nastąpił najwspanialszy rozwój. Wykonawcy próbują tworzyć kompozycje nieszablonowe, takie, które prowokują do współdziałania i współtworzenia.

Bohater płyty i dramatu Jan Paweł Śliwa wyniósł z domu podstawowe wartości, jak chociażby szacunek do drugiego człowieka, ale okazało się, że w dzisiejszym kapitalistycznym świecie czyniło go to jednostką słabą, nienastawioną na rywalizację i udział w ciągłej gonitwie. Czy nie jest to paradoks współczesności?

Ta dziwna sytuacja polega właśnie na tym, że stoimy w rozkroku. To jest ten wymiar socjologiczny, że z jednej strony trzeba w tym uczestniczyć, bo gdy się tego nie robi, to się nie żyje. Z drugiej jednak strony gdy się uczestniczy, to też się tak naprawdę nie żyje (śmiech). Uważam, że to myślenie też się zmienia. Coraz więcej ludzi uświadamia sobie, że nie trzeba brać udziału w tym pędzie. Natomiast wymaga to bardzo poważnych, życiowych wyrzeczeń i wycofania się w taki cichy rodzaj „outsiderstwa”, bo krzyk outsidera nie pomoże w walce z konsumpcjonizmem. Myślę, że to jest ruch ludzi, którzy są uważani za biernych, ale dla mnie to jest metoda na to całe szaleństwo. Spokojnie zająć się swoim życiem i może nie rezygnować z wysokich stanowisk w korporacjach, ale skupić się na tym, że liście żółkną, woda płynie w rzece, słońce wschodzi i zachodzi. Skoncentrować się na fakcie, że mam dzieci, żonę, rodzinę. Spędzamy czas w parku, idziemy na lody i nie martwimy się tym, że zaraz trzeba będzie wysłać szefowi dziesięć plików w formacie PDF. Myślę, że następuje jakiś przełom i wyciszenie, które prowadzą do zmiany mentalności na całym świecie. Zaczynamy to dostrzegać w postaci różnych zagrożeń i praktycznie każdy ma takie odczucia. Nie tylko w Polsce, ale też w całej Europie i pozostałych częściach świata. Zobaczymy, co z tego wyniknie, ale jestem dobrej myśli.

-->>Przeczytaj także: Nasza recencja: "J. P. Śliwa"

Co jest większym dramatem J.P. Śliwy – fakt, że w pewien sposób został odrzucony przez społeczeństwo, do którego nie był przystosowany czy to, że jego ambicje przerosły faktyczne możliwości?

Myślę, że jego największy problem tkwi w tym, że nie zajrzał w głąb siebie. Zdecydował się wziąć udział w wyścigu, do którego nie był gotowy, ale miał inne predyspozycje, o których zapomniał i zaprzepaścił w tej gonitwie. Była to umiejętność widzenia prawdy, która objawia mu się podczas ataków epilepsji, a także zdolność czystej miłości, której personifikacją była Mała. To ona uosabiała jego najpiękniejsze momenty w życiu. Widzę ją jako jego duszę, która w pewnym momencie została zbrudzona. Najistotniejszym kłopotem Śliwy jest fakt bycia uczestnikiem nieustającego, rzeczywistego i obecnego tutaj czyśćca, z którego nie ma wyjścia. Zawiesił się między światami. Nie przystawał do tego, w którym chciał być bohaterem, ale nie był na tyle odważny, żeby przyjrzeć się sobie i podjąć decyzję o tym, że jest słabszy i powinien skupić się na tych swoich najsilniejszych punktach.

Mówi pan, że należy do tego samego pokolenia, co Śliwa. Pokolenia, które w pewien sposób zostało oszukane przez transformujący się w Polsce ustrój. Ile Piotra Roguckiego jest w Janie Pawle Śliwie? Zawarł pan w tej historii jakieś wątki autobiograficzne?

To jest pokolenie, które nie tylko w Polsce nosi piętno przemian. Generacja X jest określeniem ogólnoświatowym i odczuwają to wszyscy ludzie wywodzący się z niej. To jest pokolenie, które swoje żniwa zbiera właśnie w tym czasie. Reprezentanci tej generacji zaczynają głosować na partie nacjonalistyczne i oczekują, że ktoś weźmie za nich ciężar ich własnej wolności. Oni nie są w stanie go unieść. Faktycznie, jestem częścią tego pokolenia i to są moje przemyślenia. One są takim punktem wyjścia do stworzenia tej postaci. Oczywiście, Śliwa to nie jestem ja w skali 1:1, ale w sposób uniwersalny starałem się ująć i przedstawić moje własne doświadczenia i refleksje. Jest tam odrobinę mojej autobiografii, bo naturalnie wtapiam się w tę postać, kiedy piszę i poprawiam tekst, ale generalnie Śliwa to nie Rogucki.

Obecnie wiele młodych osób stojąc w obliczu wyboru swojej drogi życiowej zmaga się z poważnym dylematem. Pójść za głosem serca i rozwijać dalej swoje artystyczne pasje, czy jednak porzucić je na rzecz studiów, które nie będą dawać im satysfakcji, ale zagwarantują pracę. Co może pan im doradzić z perspektywy człowieka doświadczonego w tej kwestii?

Tutaj nie ma złotej rady. Bez względu na to, co się komu nie powie, każdy musi iść swoją drogą. Na podstawie własnych doświadczeń i popełnionych błędów każdy będzie w pewnym momencie musiał podjąć decyzję, jak żyć. Nikt nie będzie dla niego przykładem ani nie będzie w stanie mu czegoś zabronić. Takie wybory stoją przed każdym z nas. Chyba nawet własnym dzieciom nie będę mógł poradzić, bo na podstawie własnego doświadczenia wiem, że swoich rodziców ani ludzi starszych i mądrzejszych od siebie nie słuchałem. Wszystko musiałem przeżyć na własnej skórze.

Wydaje się, że płyta ma pozytywny wydźwięk, jak chociażby singiel „Dobrze”. Dramat natomiast uwypukla samotność, niespełnienie i desperackie próby Śliwy, aby dokonać czegoś wielkiego. Czy ta historia musiała skończyć się źle?

Śliwa jest przykładem człowieka, który źle zainwestował i nie pogodził się z tym. Nie dał sobie szansy na to, aby się wycofać. Szedł w zaparte do samego końca, poza granice etyki i moralności. Zdecydował się stworzyć z siebie ultra potwora, podejmując desperacki czyn zamachu. Oczywiście, jest to decyzja ostateczna i ekstremalna, ale tacy ludzie się pojawiają każdego dnia i na całym świecie. W pokoleniu ludzi, którzy doszli do granicy, a jednak nie chcą się poddać i pragną zaistnieć w jakiś sposób. Przez to czasami przechodzą na stronę zła i jest takich ludzi coraz więcej. Nie każdy z nas jest gotowy do tego wyścigu i ma siłę dorównać tym, którzy mają do tego predyspozycje. Wszyscy musimy odkryć swoje mocne strony i dążyć do osiągnięcia celu, ale jest to bardzo trudne we współczesnym świecie, który daje przykład tego, że jeżeli nie bierzesz udziału w tej gonitwie, to jesteś nikim.

Do gościnnego udziału na płycie zostały zaproszone Klaudia Wieczorek i Cosovel. To na pewno była dla nich duża szansa, aby pokazać się szerszemu gronu słuchaczy. Wspomaga pan młodych artystów, zabierając chociażby w trasę z Comą perspektywiczne kapele jak Black Radio czy Call The Sun. Mają oni duże szanse, aby zaistnieć?

To już zależy tylko od nich. Wyciągam rękę wtedy, kiedy widzę okazję i kiedy jest czas, szansa i możliwość. Zawsze pomagaliśmy z zespołem młodym ludziom. Może teraz jest to bardziej widoczne, bo jestem jurorem w programie telewizyjnym. My nie mamy jednak wpływu na to czy zespól odniesie sukces. Tak samo było w przypadku ludzi, którzy wspierali Comę. Nie zmieniły tego konkursy, który wygrałem czy przegrałem. To jest kwestia zaplanowania drogi życiowej, determinacji i chęci dążenia do celu. Ja im nie pomogę zrobić wielkiej kariery, jeśli oni tego nie chcą i sami nie będą pracowali i podejmowali ryzyka. Nie ma takich sytuacji, w których ktoś za kogoś zaistnieje na rynku muzycznym.

Wiosną ma pan ruszyć w trasę promującą album „J.P. Śliwa”, podobno pojawiło się też założenie, aby wystawić dramat na deskach teatru. Czy plany dotyczące tych projektów krystalizują się? Mógłby Pan zdradzić więcej szczegółów na ten temat?

Cały czas stoję przy tej formule. W marcu zaczynamy trasę koncertową, będzie to dziesięć  koncertów w klubach muzycznych. W czerwcu chcielibyśmy dopuścić do sytuacji, w której J.P. Śliwa pojawi się na deskach teatru, ale nie w kompletnej formie dramatycznej, bo nie będzie to cały tekst, tylko w adaptacji. Taki jest plan, natomiast co z tego wyniknie, dopiero się przekonamy. Zobaczymy, czy się uda, bo życie nieraz potrafi pogmatwać plany.



Komentarze: