W ostatnim czasie coraz większą popularnością w księgarniach cieszą się biografie muzyków. Właściwie większość ważniejszych artystów doczekała się już mniej lub bardziej oficjalnych wydawnictw traktujących o ich życiu i twórczości, z których wiele doczekało się już kultowego statusu - wystarczy wspomnieć choćby świetną autobiografię Keitha Richardsa zatytułowaną "Życie". Jeśli chodzi o biografie polskich muzyków, to długo trudno było szukać wśród nich równie ciekawej lektury, jak wspomnienia gitarzysty The Rolling Stones - niedawno na rynku pojawiła się jednak pozycja, która ma szanse na osiągnięcie podobnej estymy. "My lunatycy. Rzecz o Republice", bo o tej książce mowa, jest tomem, obok którego nie można przejść obojętnie.
Chociaż już wcześniej w księgarniach znaleźć można było pozycje opisujące historię zespołu Republika czy życie lidera grupy - Grzegorza Ciechowskiego, to jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że "My lunatycy. Rzecz o Republice" jest pierwszą publikacją w tak obszerny i dogłębny sposób prezentującą dzieje twórców nieśmiertelnych przebojów, jakimi niewątpliwie są "Biała flaga", "Telefony" czy "Mamona". Przede wszystkim, nie jest to li tylko kolejna para-encyklopedyczna pozycja wypełniona setkami dat, nazwisk i miejsc, która prezentowałaby historię grupy w ściśle chronologiczny sposób. Oczywiście - pewna chronologia jest zachowana, jednak ze względu na specyfikę książki pełni ona jedynie rolę drogowskazu, który wskazywał Autorom ścieżkę do poszczególnych rozmówców - ludzi, którzy w swym życiu związani byli z Republiką od początku jej istnienia w przeróżnych rolach: dawnych menedżerów grupy, rodziny jej członków, przyjaciół, fanów, jak i samych muzyków.
Wypowiedzi wszystkich wymienionych wyżej osób - wspomnienia związane z zespołem opowiedziane przez nich z osobistej perspektywy - pozwalają czytelnikowi spojrzeć na zespół ich oczami i wyrobić sobie w ten sposób własny obraz zespołu. Cenne jest to, że Autorzy - którzy przed laty sami byli i tak naprawdę nigdy nie przestali być powiązani z Republiką - nie unikali podejmowania ze swymi rozmówcami trudnych tematów. Jako czytelnik byłem osobiście bardzo pozytywnie zaskoczony, gdy w trakcie lektury trafiałem na wypowiedzi mniej lub bardziej otwarcie krytykujące niektóre działania nieżyjącego już lidera zespołu, Grzegorza Ciechowskiego dotykające kwestii autorstwa piosenek zespołu oraz inne krytyczne spostrzeżenia. Właśnie to, że książka Anny Sztuczki i Krzysztofa Janiszewskiego przedstawia Republikę widzianą oczami tych wszystkich ludzi w tak szczery, bezpośredni sposób, sprawia, iż jest ona tak autentyczna i czyta się ją z zapartym tchem.
Niezwykle cennym dodatkiem do tak wciągającej lektury są towarzyszące jej ilustracje - w wielu przypadkach właśnie w tej książce opublikowane po raz pierwszy. To nie tylko zdjęcia zrobione przez Autorów oraz ich rozmówców w trakcie koncertów czy innych wydarzeń i prywatnych spotkań, ale także skany pisanych przez fanów do zespołu listów i otrzymanych następnie odpowiedzi na nie, pieczołowicie przechowywanych przez nich jako wyjątkowa pamiątka sprzed lat. Są też plakaty, rękopisy piosenek czy legitymacje członkowskie z fanklubów (jeden z nich prowadziła zresztą przed laty sama Autorka), które pokazują, jak bardzo ważnym elementem życia tych wszystkich ludzi była Republika.
Wielu z nas nie miało w ogóle możliwości, by zobaczyć Republikę na żywo, dotknąć tego, co możemy obecnie znaleźć na płytach czy w charczących nagraniach zgranych ze starych kaset VHS i udostępnionych na YouTube. Inni może i byli przed laty na koncertach, jednak nigdy nie byli tak blisko zespołu, jak ludzie, którzy dla celów tej książki zdecydowali się podzielić swymi wspomnieniami. Dzięki temu i my, współcześni czytelnicy, możemy poczuć się niemal tak, jakbyśmy sami uczestniczyli w początkach zespołu, jego najważniejszych koncertach i wszystkich wzlotach i upadkach. Ponieważ to wrażenie jest tak silne, trudno ocenić "My lunatycy. Rzecz o Republice" inaczej, niż jako książkę wyjątkową - bo pozwalającą zrozumieć, że zespół muzyczny w istocie składa się nie tylko z jego nominalnych członków, ale całej rzeszy ludzi, którzy z różnych powodów są z nim na dobre i na złe. W przypadku Republiki to uczucie jest tym bardziej znaczące, że sama nazwa zespołu wywodzi się przecież od łacińskiego wyrażenia Res Publica - czyli "rzecz wspólna". Potwierdzają to zresztą sami autorzy, pisząc, że "Republika przestała istnieć, ale… nie w naszych umysłach, sercach, wspomnieniach, przeżyciach". I właśnie dlatego warto po książkę "My lunatycy. Rzecz o Republice" sięgnąć: by zobaczyć Republikę kolorową, niejednoznaczną, ale przede wszystkim - mimo upływu tak wielu lat od zakończenia jej działalności - wciąż na wskroś żywą!