Nasza relacja: Mela Koteluk w Wytwórni

Nasza relacja: Mela Koteluk w Wytwórni

Wszelkie zetknięcia się z twórczością Meli Koteluk utwierdzają w przekonaniu, jak wyjątkową jest postacią na polskiej scenie muzycznej. Każdy jej występ na żywo dostarcza moc niezapomnianych wrażeń i wzruszeń muzycznych. Tym razem niewątpliwą przyjemność bycia ich odbiorcami miała publiczność, która w sobotę 13 lutego szczelnie wypełniła łódzki klub Wytwórnia.

Mela Koteluk jest niewątpliwie zjawiskiem jedynym w swoim rodzaju. Z jednej strony melancholijna, a z drugiej radosna i ożywcza; silna, ale też subtelna, jednak przede wszystkim piekielnie utalentowana. Debiutując, zgarnęła dwa Fryderyki i udowodniła, że delikatność i kunszt stanowią większą wartość niż show i błyski fleszy. Jej pierwszy album był niewinny, łagodny i absolutnie wnosił powiew świeżości, ale też nową jakość w środowisko muzyczne. Druga płyta „Migracje”, która zdążyła pokryć się już platyną, wydaje się być kontynuatorką swojej poprzedniczki, ale też zahacza o odrobinę inne rejony. Wnosi ciut realizmu i powagi do twórczości Meli, ale nadal na pierwszy plan wysuwają się jej charakterystyczny wokal i polskie, pełne metafor i niekiedy trochę abstrakcyjne liryki.

Koncertem w Łodzi Mela Koteluk inaugurowała wiosenną trasę. Widać było, że muzycy są wypoczęci, zdążyli się już stęsknić za koncertowaniem, a przede wszystkim występ na żywo był ujściem dla nowych pomysłów, które przepełniały ich głowy. W trakcie przerwy Koteluk wraz z zespołem zaszyła się w dziczy z dala od świata, co stanowi ostatnio dość popularną praktykę wśród muzyków, i przearanżowała swoje utwory. Byłam na koncercie Meli dwa lata temu i być może tylko na to pozwalały warunki techniczne, ale wydawało się, że muzycy po prostu zagrali konkretną setlistę, składającą się z kawałków z debiutanckiego krążka. Tym razem było inaczej. Łódzki występ był pełnokrwistym koncertem z profesjonalnym oświetleniem, scenografią, ale przede wszystkim świetnie zmienionymi wersjami utworów. Mela Koteluk aktualnie miesza brzmienie akustyczne z lekkimi naleciałościami elektroniki. Wzbogaca swoje instrumentarium o wiolonczelę i puzon, a wyróżnia się znakomicie zrytmizowana perkusja. Świetny manewr stanowi zastąpienie w niektórych piosenkach klasycznej gitary akustycznej ukulele. Nowe aranżacje są stworzone z rozmachem, mają pazur i niekiedy brzmią dość rockowo.
Koncert otworzył utwór „To Nic”. Jeśli chodzi o dalsze propozycje, to przeważały kawałki z płyty „Migracje”, mogliśmy zatem usłyszeć piosenkę tytułową, „Tragikomedię” czy „Pobite gary”. Z bardzo ciepłym odbiorem słuchaczy spotkały się single „Fastrygi” oraz „Żurawie Origami”, jednak prawdziwy wybuch entuzjazmu fanów był przeznaczony dla chyba największego przeboju Meli Koteluk, czyli „Melodii Ulotnej”. Należy zaznaczyć, że artystka perfekcyjnie operuje swoim pięknym głosem, dokładnie akcentując każdą frazę, a towarzyszący jej muzycy są niesamowitymi instrumentalistami, co udowodnili chociażby przy wspaniałej, akustycznej odsłonie piosenki „Niewidzialna”. Przy spotkaniu z twórczością Meli warto również zwrócić uwagę na fantastyczną warstwę tekstową, pełną mądrości życiowej i wiary w człowieka. Oczywiście po zakończeniu właściwej setlisty publiczność gromkimi brawami i owacjami zaprosiła artystów ponownie na scenę. Na bis rozbrzmiały „Wielkie Nieba”, czyli utwór dla wszystkich miłośników kotów oraz ponownie „Żurawie Origami”. Mela Koteluk tworząc piosenki nietuzinkowe i pełne uroku, wytwarza na swoich koncertach wyjątkowy klimat, który warto poczuć.

Komentarze: