Udo Dirkschneider i Anvil w Warszawie – nasza relacja

Udo Dirkschneider i Anvil w Warszawie – nasza relacja

Kim jest Udo Dirkschneider, wiedzą chyba wszyscy szanujący się fani heavy metalu.

Niewysoki Niemiec o trudnym do wymówienia nazwisku dał się zapamiętać jako lider legendarnej formacji Accept – którym to był w czasach, kiedy nazwę tej grupy wymieniało się jednym tchem z tej klasy zespołami, co Judas Priest i AC/DC. Ponieważ jednak od kilkunastu już lat Udo nie występuje ze swym pierwszym zespołem, koncentrując się na działalności w nowej formacji – U.D.O. – niespełnionym marzeniem wielu fanów był koncert, w trakcie którego mogli usłyszeć utwory Acceptu zaśpiewane przez oryginalnego wokalistę grupy. Okazja do tego przydarzyła się dzięki trwającej właśnie trasie Back To The Roots Tour, w trakcie której Dirkschneider zahaczył także o Warszawę.

Jeśli ktoś wahał się, czy wybrać się na ten koncert, to zapewne zapowiedź Dirkschneidera, że po zakończeniu tej trasy nie będzie już wykonywał utworów Acceptu, mocno przybliżyła go do zakupu biletu. Czy wokalista dotrzyma słowa i naprawdę nie usłyszymy już w jego wykonaniu nawet takich klasyków jego autorstwa, jak „I’m A Rebel” czy „Metal Heart”? Czas pokaże, jednak z pewnością żaden prawdziwy fan Acceptu nie chciał ryzykować i przepuścić tej, być może ostatniej, okazji by usłyszeć te kawałki w wykonaniu ich oryginalnego wykonawcy, który tym razem – mimo tego, iż wystąpił w towarzystwie wszystkich członków grupy U.D.O. – koncertował pod swym własnym nazwiskiem, by podkreślić, że w trakcie tej trasy powraca do swych acceptowych korzeni.

Dodatkową zachętę do przybycia do Warszawy stanowił z pewnością fakt, że supportem legendarnego Niemca miał być nie mniej ceniony kanadyjski zespół Anvil. Kultowe w metalowych kręgach trio, które za dwa lata świętować będzie swe czterdziestolecie, rozgrzało ponad tysięczną publiczność zgromadzoną w stołecznej Progresji energicznym, godzinnym występem, w trakcie którego nie zabrakło okazji do porządnego pogo pod sceną. Fani świetnie bawili się przy największych przebojach grupy, takich jak „Badass Rock 'n' Roll”, „Mothra”, „Die For a Lie” czy wieńczącym set „Metal on Metal”. Piosenkę „Free as the Wind” wokalista Steve „Lips” Kudlow, zadedykował z kolei zmarłemu niedawno Lemmy’emu Kilminsterowi, czym wzbudził wielki aplauz publiczności, wśród której nie brakowało zapewne fanów Motörhead.

Po kilkunastominutowej przerwie, przy dźwiękach utworu „Just a Gigolo” z repertuaru Davida Lee Rotha, na scenie pojawił się Udo Dirkschneider w otoczeniu swych muzyków. Co ciekawe, to właśnie oni – dwóch gitarzystów, basista i perkusista – robili na deskach Progresji najwięcej ruchu – każdy z nich był tego dnia prawdziwym wulkanem energii. Ich totalnym przeciwieństwem był Udo – stateczny, ponad sześćdziesięcioletni, korpulentny i do tego niski facet. Starszy o jakieś trzydzieści lat od wszystkich pozostałych członków swego zespołu, niespecjalnie koncentruje się na swym wyglądzie, a bardziej na tym, by dać z siebie wszystko dla fanów. Ci ostatni nie mogli z pewnością narzekać: nie dość, że do technicznych umiejętności Udo i sfory towarzyszących mu młodych wilków nie mogli się specjalnie przyczepić, to jeszcze zostali uraczeni ponad dwugodzinnym setem! Dość powiedzieć, że tego dnia zagrane zostały aż 24 utwory! Nie mogło zabraknąć tak ponadczasowych kawałków, jak „Starlight”, „Breaker”, „Restless and Wild”, „Princess of the Dawn” czy zamykający podstawową część występu „Losers and Winners”, podczas którego pod sceną rozpętało się prawdziwe szaleństwo. Świetna atmosfera przeciągnęła się na cały, długi bis, gdy Udo wraz z resztą chłopaków zagrali „Metal Heart”, „I’m a Rebel”, „Fast as a Shark”, „Balls to the Wall” oraz „Burning”.

To był na pewno niezapomniany wieczór dla wszystkich, którzy tego dnia pojawili się w Progresji. Świetny nastrój mogła zaburzyć jedynie świadomość, że tych przebojów już nigdy nie będzie można usłyszeć w wykonaniu fenomenalnego Udo Dirkschneidera. Czy aby jednak na pewno? Rockmani mają to do siebie, że często lubią odwoływać swoje deklaracje – a jak mawiał ulubieniec fanów „Gwiezdnych Wojen”, mistrz Yoda: przyszłość w ciągłym ruchu jest…

Komentarze: