Nasza relacja: Strachy na Lachy w Wytwórni

Nasza relacja: Strachy na Lachy w Wytwórni

Grabaż po reaktywacji Pidżamy Porno i serii koncertów z legendarnym zespołem z Poznania, wiosną tego roku wyruszył w trasę ze swoją drugą formacją - Strachy na Lachy. Ostatnim przystankiem na niej była łódzka Wytwórnia, w której 19 marca panowie szalenie energetycznie zakończyli sezon klubowy tego kwartału. Niezmiennie zaprezentowali największe przeboje, przy których fani bawili się wybornie.

Koncert rozpoczął się z prawie dwudziestopięciominutowym opóźnieniem i gdy weszłam do hali, a na muzyków czekała niewielka grupka fanów pod sceną, byłam lekko zaniepokojona. Czyżby wierne grono słuchaczy tak drastycznie się zmniejszyło? Jak się później okazało, obawy te były mocno przesadzone. Publika zaczęła powoli spływać, a nawet mniejsza frekwencja nie okazała się przeszkodą, aby zespół dał naprawdę świetny koncert, a słuchacze bawili się wyśmienicie. Pomimo faktu, że Krzysztof Grabowski i spółka są na scenie już tyle lat i wydawałoby się, że niczym nie mogą zaskoczyć słuchaczy, to ich występy można zaliczyć do jednych z najlepszych, jakie dają polskie zespoły rockowe. W Łodzi panowie nigdy nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Jeszcze w starej, poczciwej Dekompresji regularnie wprawiali w ruch falującą publikę, nie inaczej było tym razem w Wytwórni. Był to ostatni klubowy koncert w tym kwartale, dopiero za miesiąc ekipa ruszy na występy plenerowe, ale Strachy na Lachy godnie pożegnali się z publicznością na ten czas.

Muzycy koncert otworzyli dość sennym utworem „Zimne dziady listopady”. Później nieco rozruszali publikę, nierozgrzaną żadnym supportem, jednym z najbardziej lubianych przez fanów numerem „Dzień dobry, kocham cię”. Jak przyznał sam Grabaż, przez ich piosenki dosyć często przewija się motyw kobiety, która niekiedy ma dość destrukcyjny wpływ na mężczyznę. Na tej konstrukcji oparte były kolejne pozycje, czyli „Dziewczyna o chłopięcych sutkach”, „Niecodzienny szczot” i „Magda K.”. Trzeba przyznać, że ten pierwszy kawałek znakomicie brzmi na żywo, a wersja live jest dużo lepsza od tej studyjnej z gościnnym udziałem Natalii Fiedorczuk i pozwala poznać głębię tego utworu. Artyści zaprezentowali też dwie piosenki z repertuaru Jacka Kaczmarskiego: „Autoportret Witkacego” i „Siedzimy tu przez nieporozumienie”. Dalsza część setlisty była wyraźnym ukłonem w stronę publiczności, bowiem muzycy zaprezentowali te kawałki, które spotkały się z wyjątkowo ciepłym odbiorem: nieśmiertelne „Moralne salto” i „Jedna taka szansa na 100”; „Ostatki – nie widzisz stawki” i „Dygoty”, przy których każdy pozwolił sobie na odrobinę szaleństwa i skakał w rytm melodii, a także zawsze aktualne, chóralnie odśpiewane „Żyję w kraju”.

Można postawić sobie pytanie, jaki sekret tkwi w koncertach Strachów, że są zawsze tak elektryzujące i wlewają w każdego solidną dawkę pozytywnych fluidów? Wydaje się, że tajemnicą są ich kompozycje, które praktycznie same się bronią. Są one bardzo różnorodne i bogate brzmieniowo. Ich podstawę stanowi świetna partia gitary Andrzeja „Kozaka” Kozakiewicza, a także ciekawe smaczki w postaci wstawek harmonijki czy gitary akustycznej w wykonaniu Mariusza „Mańka” Nalepy. Jednak prawdziwy wyróżnik tych utworów stanowią genialne teksty Grabaża, w które można się po prostu zasłuchać, a w takich warunkach słowa trafiają jeszcze lepiej w głąb duszy.

Grający na bisie Longin „Lo” Bartkowiak raz po raz zachęcał publiczność do wspólnej zabawy i klaskania, a tej nie trzeba było dwa razy prosić. Tradycją stało się chyba już, że część właściwą koncertu Strachy na Lachy kończą kapitalną piosenką „Raissa”, będącą prawdziwym wulkanem energii, której z pozoru banalny tekst okazał się swego rodzaju manifestem, który wszyscy wnet chwytają. Tak rozbudzona widownia musiała pragnąć jeszcze więcej emocji, a muzycy jej nie zawiedli i dwukrotnie „bisowali”. I tak mogliśmy jeszcze usłyszeć „Twoje oczy lubią mnie”, „List do Che” i kultową już „Piłę tango”, by finalnie zamknąć show blisko 10-minutowym wykonaniem „Pogrzebu króla”, którego to publiczność wysłuchała na siedząco. Wydawać by się mogło, że na koncerty formacji Grabaża - czy to Strachów na Lachy, czy Pidżamy Porno ściąga głównie zbuntowana młodzież, ale każdy w ich repertuarze może znaleźć coś dla siebie. I jeśli mogę pokusić się o karkołomne zadanie i porównać koncerty tych dwóch projektów Grabowskiego, to chyba lepiej wypadają Strachy na Lachy. Ich występy mogą bardziej przypaść fanom do gustu, bowiem są bardziej skierowane do nich, na zewnątrz, z nastawieniem na wspólną zabawę, podczas gdy Pidżama Porno jest trudniejsza w odbiorze, co w ogólnym rozrachunku na pewno nie odbiera jej wartości.

Komentarze: