Formacja Voo Voo nie bez kozery uważana jest za jeden z najoryginalniejszych zespołów rockowych w Polsce. Wojciech Waglewski i spółka podejście do muzyki mają niekonwencjonalne, łącząc ostre, gitarowe brzmienia z melodyjnością saksofonu i głębokim brzmieniem kontrabasu. To niecodzienne zestawienie instrumentów tworzy szalenie intrygującą muzykę, której łodzianie mogli posłuchać 20 marca w klubie Wytwórnia.
Każdy koncert Voo Voo jest inny i niepowtarzalny. Podczas gdy niektórzy grają sztampowo, próbując odtworzyć studyjne wersje swoich utworów, w których technika przeważa nad umiejętnościami, Waglewski, Pospieszalski, Martusewicz i Bryndal po prostu bawią się muzyką. Ich występy na żywo można określić mianem jednej, wielkiej improwizacji, ale co najistotniejsze, muzycy są w swych poczynaniach całkowicie wolni od błędów, ale jednocześnie nieprzewidywalni i zaskakujący. Mają doskonały warsztat i są ze sobą zsynchronizowani do perfekcji. Zespół Voo Voo jest wyznacznikiem dobrego smaku, kojarzy się z takimi słowami, jak klasa czy elegancja. Przede wszystkim artyści ci mają ogromny szacunek do słuchacza. Chociaż nie starają się zagadywać publiczności, której udział w koncercie ogranicza się do spokojnego siedzenia i skromnego klaskania czy nucenia od czasu do czasu, to odbiorca ma wrażenie, że to on jest tutaj najważniejszy. Nie chcę napisać, że muzyka Voo Voo jest przeznaczona dla koneserów, ale należy przyznać, że fani formacji cechują się pewnymi określonymi przymiotami, które pozwalają im w pełni docenić twórczość zespołu. Nie chodzi tutaj o to, że większość osób przychodzących na koncerty tej grupy to ludzie w sile wieku, ale o fakt, że muszą odznaczać się określonym typem wrażliwości, aby właściwie odebrać tak dojrzałe i nieoczywiste propozycje oferowane nam przez Waglewskiego i spółkę.
W koncertowych odsłonach utworów muzyka zdecydowanie przeważa nad warstwą liryczną, jednak wcale nie oznacza to, że tekst jest mniej istotny. Stanowią go dość zwięzłe w formie, ale bogate w treści liryki – błyskotliwe, zgrabnie skonstruowane zestawienia słów, z których powiewa ciepło, mądrość i doświadczenie człowieka, który jadł już chleb z niejednego pieca i to nie tylko muzycznego. Na setlistę koncertu w Wytwórni, który odbył się 20 marca, składały się w większości kawałki z ostatnich dwóch albumów formacji: „Dobry wieczór” i „Nowej płyty”. I tak mogliśmy usłyszeć chociażby „Skrzyżowanie”, „Trąbka, pompka i lewarek”, „Ukłony” czy „Pierwszy raz”, ale przede wszystkim przegenialne kawałki „Po godzinach” i „Gdybym”, które śmiało mogę zaliczyć do najlepszych piosenek ostatnich dwu lat. Nie zabrakło też uwielbianych przez fanów numerów „Nabroiło się” oraz „Nim stanie się tak jak gdyby nigdy nic nie było”, które weszły już na stałe do repertuaru zespołu. Po półtoragodzinnym secie muzycy wykonali jeszcze na bis „Dobry wieczór”, jednak stosunkowo dość krótki występ mógł pozostawić lekki niedosyt u słuchaczy spragnionych większej ilości wrażeń.
Voo Voo idealnie łączy dynamizm rocka z lekkością jazzu, szorstkością bluesa i ferią barw naleciałości folku. Na ostatniej płycie panowie zwrócili się w stronę Wschodu i umieścili w swoich utworach elementy klasycznych pieśni azerskich, które to połączenie daje na koncertach naprawdę piorunujący efekt. Tylko Voo Voo ma tak niepowtarzalny styl i wdzięk, a także możność stworzenia nastroju, który powodują otwarcie się małej szczeliny w sercu, przez którą wlewają się smutek i melancholia. Było to słychać i czuć szczególnie podczas utworu „Dokąd idą”. Wsłuchaniu się we wnętrze siebie, a nie tylko dźwięki płynące ze sceny, sprzyjały panujący na niej mrok i sączący się dym. Aura tajemniczości pozwalała na zrelaksowanie się i całkowite zatopienie w nutach.