Animals & Friends OK Andaluzja, Piekary Śląskie

Animals & Friends OK Andaluzja, Piekary Śląskie

Szanujmy wspomnienia, smakujmy ich treść – śpiewali Skaldowie w jednym ze swoich największych przebojów. Potężną dawkę wspomnień zafundowali publiczności w czwartkowy wieczór 7 kwietnia muzycy formacji Animals & Friends.

Dwóch muzyków pamiętających największe sukcesy zespołu (współzałożyciel, perkusista John Steel oraz klawiszowiec Mickey Gallagher) oraz dwójka młodszych kompanów przenieśli nas w złote czasy British Invasion.

Wśród widzów dominowały osoby, które zapewne bawiły się na prywatkach przy największych hitach Animalsów. Setlista? Marzenie... Zagrali praktycznie wszystko, czego można byłoby oczekiwać po koncercie tego zespołu. Od „Baby, let me take you home” po wieńczący podstawowy set „We Gotta Get Out of This Place”. Już jako drugi poleciał mój ukochany „It's My Life” (zadedykowali go nieżyjącym już niestety muzykom grupy: Chasowi Chandlerowi oraz Dave'owi Rowberry'emu). Pod koniec występu – mój drugi najmocniejszy faworyt z ich repertuaru: „Inside Looking Out” (znany również z późniejszej, porywającej wersji Grand Funk Railroad).

Trochę obawiałem się tego spotkania z legendą. Główny powód to oczywiście brak Erika Burdona w składzie. I przyznam szczerze: mile się rozczarowałem. Danny Handley odwalał kawał dobrej roboty, nie siląc się przy tym na naśladownictwo oryginalnego głosu Animalsów. Do tego świetnie poczynał sobie również na gitarze. Skoro jesteśmy już przy partiach instrumentalnych: klawiszowe  solówki (zarówno na pianie, jak i dostojnie organach Hammonda) Mr Gallaghera to był po prostu miód na serce i uszy. Swoje „pięć minut” miał również amerykański basista grupy Roberto Ruiz. No i John Steel: 75 lat na karku i półtorej godziny grania na bębnach. Tylko pozazdrościć kondycji!
Bis mógł być tylko jeden, poprzedzony został zapowiedzią Steela. „House of The Rising Sun”. Utwór, który zapewnił „Zwierzakom” nieśmiertelność...

Widziałem The Animal ładnych parę lat temu w innym składzie (z Hiltonem Valentinem na gitarze i Robertem Kane'm za mikrofonem). To wcielenie podobało mi się jednak bardziej. Więcej było w nim dawnego ducha i dawnej magii...
Dobra muzyka nigdy się nie zestarzeje. Long live rock and roll! Long live The Animals!



Komentarze: