IRA w Stodole - nasza relacja

IRA w Stodole - nasza relacja

Są takie zespoły, których przedstawiać nie trzeba - bo ich twórczość zna niemal każdy.

Piosenki takie, jak "Mój Dom", "Parę Chwil" czy przede wszystkim "Nadzieja" weszły już do kanonu polskiej muzyki - i to nie tylko rockowej. Nic więc dziwnego, że nazwę IRA kojarzy każdy niemal mieszkaniec naszego kraju - tym bardziej, że zespół nie daje o sobie zapomnieć, regularnie niczym fabryka produkując nowe piosenki, którymi stacje radiowe następnie bombardują swych słuchaczy. Nie ma co się więc dziwić, że przy okazji czwartkowego koncertu Iry w warszawskiej Stodole klub wypełnił się po brzegi.

Oczekujących na występ IRY fanów rozgrzał tym razem zespół Papyllon. Co ciekawe, kapela ta pochodzi ze Słowacji - a nieczęsto zdarza się, by polskiego wykonawcę supportował zespół zagraniczny. Krótki, lecz energiczny występ młodych Słowaków mógł się podobać, ale wszyscy wyraźnie wyczekiwali na Irę, która punktualnie o 21:00 pojawiła się w końcu na scenie.

Zaczęło się, jak zwykle, od mocnego uderzenia, którym w zasadzie niezmiennie od kilku lat jest utwór "Mój Bóg". Setlista była tak skonstruowana, by zadowolić wszystkich - nie zabrakło więc zarówno starych, rockowych przebojów, napisanych jeszcze przez dawnych liderów grupy - Kubę Płucisza i Piotra Łukaszewskiego (w tym rzadko granego kawałka "Deszcz"), jak i nowych, lżejszych kawałków na czele z ostatnim hitem IRY - balladą "Wybacz". Jak zwykle, musiało znaleźć się też miejsce dla utworów z solowych płyt Artura Gadowskiego - słynnych "Szczęśliwego Nowego Yorku" i "Ona Jest Ze Snu", czy nieco mniej znanej, lecz wcale od nich nie gorszej piosenki "Inny Wymiar".

Swoje numery przygotowali też obaj gitarzyści - Sebastian Piekarek i Piotr Konca. Następcy wspomnianych wyżej Płucisza i Łukaszewskiego nie mają oporów przed wysuwaniem się na pierwszy plan przed starszymi członkami grupy i dlatego Artur pozwala obu na prezentację swych umiejętności wokalnych w ramach promowania "młodych talentów" (chociaż, gwoli prawdy, tacy młodzi to oni wbrew pozorom nie są...). Piotrek, mimo ponad 10-letniego stażu w grupie zwany wciąż Świeżakiem, wykonał utwór "Proud Mary" z repertuaru Creedence Clearwater Revival. Sebastian z kolei sięgnął po "Smells Like Teen Spirit" Nirvany, dzięki czemu publiczność przez chwilę mogła poczuć się nie jak na koncercie jednego z najsłynniejszych zespołów w historii polskiego rocka, lecz jakby rzeczywiście znaleźli się na garażowym konkursie młodych talentów.

Przekrój utworów zagranych na koncercie w Stodole był więc tak szeroki, że - niezależnie, czy ktoś fanem IRY stał się jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, czy dopiero w ostatnich latach - z pewnością dostał to, co chciał - przynajmniej, jeśli chodzi o setlistę. Starsi fani, których staż na koncertach grupy datuje się przynajmniej na kilka lat wstecz, mogą sobie jednak zadawać pytanie: gdzie podział się ten gniew, od którego wzięła się nazwa zespołu? Czyżby zniknął wtedy, gdy włosy Artura z długich stały się siwymi - co nie omieszkał zaznaczyć nawet poprzez zmianę tekstu legendarnej piosenki "Mój Dom"?

Chociaż zespół wciąż potrafi porwać publiczność (co udowadniał w Stodole raz po raz...!), to jednak wydaje się, że w niektórych kawałkach chłopaki mogliby wykrzesać z siebie jeśli nie gniew - to przynajmniej nieco więcej drapieżności. O ile jeszcze wspomniany "Mój Dom" czy "Nadzieja" zagrane zostały niemal tak, jak przed laty - o tyle przy takich utworach, jak "Mocny", "Bierz Mnie" czy... "Płonę" miało się wrażenie, że właśnie tego ognia, który przez całe lata charakteryzował IRĘ, trochę jednak brakuje. Nie chodzi o to, że jest źle - bo IRA wciąż jest jednym z najlepszych polskich zespołów, co udowodniła także tym koncertem. Wydaje się jednak, że zespół nie powinien pozwalać, by radiowa stylizacja przenosiła się także na koncerty. Aż chciałoby się rzec: mniej wybaczania, a więcej gniewu - i będzie świetnie!

Tekst: Oliwia Cichocka & Mateusz M. Godoń

Komentarze: