Kiedy w radio lecą pierwsze takty takich hitów jak „Do Ya Think I’m Sexy?” czy „Baby Jane” wszyscy od razu myślą „Ach tak… Rod Stewart”. Nie ma chyba wielu takich osób, które nie kojarzyłyby choć jednej piosenki z szerokiego repertuaru utworów Roda. Nic więc dziwnego, że 28 czerwca łódzka Atlas Arena pękała w szwach. Jedyny koncert Roda Stewarta w Polsce musiał przyciągnąć tłumy.
Rod Stewart to niezaprzeczalnie marka sama w sobie. Nie ma w tym nic dziwnego – artysta zajmuje się muzyką od lat, ma na swoim koncie miliony sprzedanych płyt i widać, że prawdziwie kocha to, co robi. Rod łączy także pokolenia – na jego koncert przychodzą mamy i babcie, których był platoniczną miłością (a może nawet dalej jest…) ale też młodsze pokolenia, które, jak widać, wciąż chcą słuchać oldschoolowych wykonawców. Zresztą polska publika w wyjątkowy sposób pokazała swoją sympatię do Roda: każdy uczestnik koncertu przy wejściu otrzymał papierowe serce z napisem „WE LOVE YOU ROD”, które w odpowiednim momencie (przy trzeciej piosence) miały zostać uniesione w górę.
Punktualnie o 19:30 nastąpiła zbiorowa euforia, kiedy czarno-biała kurtyna w szachownicę uniosła się do góry. Tak właśnie robi się wielkie wejścia na miarę Roda Stewarta. Ale wejście samego artysty na scenę było tylko preludium do wspaniałego show. Trzeba powiedzieć jedno: nie wiadomo, jak Rod to robi – ale chyba każdy marzy o tym, żeby zestarzeć się tak jak on i w jego wieku mieć tyle werwy! W końcu to niesamowite, żeby mając 71 lat, dalej umieć tak zalotnie ruszać biodrami!
Koncert podzielony był na dwie części – pierwszą z nich określić można jako „energetyczną”, zaś drugą jako „spokojną”. Gwoli prawdy jednak, to podział czysto umowny: zarówno żwawsze piosenki, jak i ballady pojawiały się bowiem w obu częściach – jedynie proporcje były różne. Pierwsza część rozpoczęła się od coveru piosenki Sama Cooke’a „Having A Party”, która idealnie pasuje na otwarcie koncertu: ten żywy, radosny utwór sprawił, że publiczność zgromadzona w Atlas Arenie od razu zaczęła tańczyć wraz z Rodem. Ten taneczny nastrój nie opuszczał fanów brytyjskiego muzyka także przy kolejnych utworach: nieśmiertelnych hitach „Tonight's The Night (Gonna Be Alright)”, „Rhythm Of My Heart”, „Downtown Train”, przebojowej piosence dedykowanej ojcu artysty – „Can’t Stop Me Now”, czy kawałkach z najnowszego albumu Roda, „Another Country”: „Love Is” i „Please”. Tę część zamknął wielki hit „Stay With Me”, który Rod nagrał jeszcze z zespołem Faces, gdzie występował między innymi z obecnym gitarzystą The Rolling Stones – Ronniem Woodem.
Druga, spokojniejsza część rozpoczęła się od kolejnych wielkich przebojów, „Every Picture Tells A Story” i „Maggie May”. Później nastąpił najbardziej akustyczny fragment występu, gdy Rod wraz z całym swym zespołem rozsiadł się wygodnie na ustawionych pośrodku sceny krzesłach, by w nieco bardziej familijnym klimacie wykonać cztery ballady, na czele z wspaniałymi „The First Cut Is the Deepest” i „Have I Told You Lately”. Następnie artysta o szkockich korzeniach przekazał na moment scenę we władanie swej grupie – towarzyszące mu dziewczyny (Bridget Cady, J'Anna Jacoby Harrold oraz Lucy Woodward) brawurowo wykonały kawałek „Young Hearts Run Free” z repertuaru Di Reed. Po chwili Rod – odświeżony i przebrany w jednolicie biały strój – powrócił na scenę, by wykonać ostatnie kilka utworów. Po refleksyjnym „I'd Rather Go Blind” z repertuaru Etty James przyszła kolej na „Baby Jane”, gorący szlagier „Hot Legs” i nastrojowe „Sailing” odśpiewane z całą publicznością.
Po tej ostatniej piosence kurtyna opadła na dół – by jednak niemal natychmiast ponownie unieść się w górę: cóż to byłby bowiem za koncert Roda Stewarta, gdyby nie został wykonany bodaj największy przebój artysty, „Do Ya Think I’m Sexy?”! Pod koniec lat siedemdziesiątych na łamach magazynu Rolling Stone muzyk stwierdził wprawdzie, że nie wyobraża sobie, by mógł śpiewać tę piosenkę po 50-tce, gdyż nie chce wyglądać jak parodia samego siebie – na szczęście jednak zmienił zdanie i z właściwym sobie dystansem powtarza obecnie, że trzeba umieć śmiać się z własnej osoby. A poza tym – sam jest najlepszym przykładem tego, że po 50-tce, a nawet po 70-tce, nadal można być sexy! Kto widział łódzki koncert – ten z pewnością nie będzie miał co do tego wątpliwości. Kto zaś nie dotarł na występ w Atlas Arenie – może tylko żałować i liczyć na to, że Rod jeszcze do nas przyjedzie. Jeśli utrzyma obecną formę, a chęć do koncertowania mu nie przejdzie – to biorąc pod uwagę, jak wspaniale bawiła się z nim polska publiczność, możemy raczej być pewni, że przy kolejnej okazji nie zapomni nas znowu odwiedzić!
Tekst: Oliwia Cichocka i Mateusz M. Godoń
Zdjęcia: Mateusz M. Godoń