Drugi dzień OFF Festivalu zapowiadał się niezwykle interesująco i taki właśnie był. Odwołanie występów GZA, a przede wszystkim The Kills (dla wielu najwiekszej atrakcji festiwalu, świadomie nie piszę gwiazdy, bo to w końcu OFF), pociągnęło za sobą oczywiście zmiany w rozkładzie jazdy imprezy..., ale nie ma tego złego.
Mocne otwarcie, czyli pierwszy zespół na Scenie Miasta Muzyki - The Feral Trees. Post rockowe klimaty + charyzmatyczna wokalistka. Należy zwrócić uwagę na ten band, bo zagrali bardzo dobry koncert. Po nich na tej samej scenie pojawił się Fidlar. Radosny punk'n'roll. Widać, że panowie dobrze odrobili lekcję z historii gatunku /sex pistols, ramones, mucky pup/. Jednak po kilku kawałkach, zwabiony sms'em postanowiłem udać się na scenę Trójki, by posłuchać Taxiwars. Oj, warto było. Zdecydowanie jeden z najlepszych koncertów tego dnia. Coś dla fanów nieodżałowanej formacji Morphine. Punkowy jazz czy jazzowy punk, jak zwał, tak zwał, saksofon, kontrabas, bębny i głos, bez gitary. Zahipnotyzowali swą muzyką publiczność szczelnie wypełniajacą namiot Trójki.
Następnie powrót na dużą scenę i Lush. Niby kultowy band, jednak mnie nie zachwycił. Gitarowe granie, trochę britpopu, trochę shoegaze'u. Nie zawsze czysto i trochę nudno.
Powrót na scenę Trójki się opłacił , gdyż Basia Bulat - Kanadyjka o polskich korzeniach zaprezentowała się bardzo dobrze. Świeże, bezpretensjonalne, radosne granie. W pojedynku z dużą sceną, 2:0 dla Trójki :)
Przez cały czas na scenie T-Mobile królowało electro. Rysy, Islam Chipsy..., wyjątkiem, niezupełnym, ale jednak był Jaga Jazzist z Norwegii. Świetny koncert, modern jazz podlany elektroniką mógł się naprawdę podobać.
O godz. 22 poważny festiwalowy dylemat. ., co wybrać? SBB grających "Nowy Horyzont" czy Koreańczyków z Jambinai? Wybrałem tych drugich.Zespół z Korei Południowej zastąpił The Kills. Bardzo odważna decyzja organizatorów, bo zespół gra muzykę trudną, zaskakującą, raz drazniaca kakofonicznym zgielkiem /kłania się Swans/, to znów olśniewającą subtelnoscią i delikatnością koreańskich melodii. Nic tu nie było oczywiste. Jak tak brzmi koreańska muzyka rockowa to żartów nie ma!
No i przyszedł czas na wizytę na scenie eksperymentalnej, gdzie Orlando Julius, weteran afrobeatu i afrykańskiego jazzu porwał wszystkich do tańca.
Na koniec i tak wszystko spowiła... Mgła. Fantastyczny dzień, pełen doskonałych dźwięków, wielu niespodzianek i uroków festiwalowego życia. Na szczęście bez deszczu.