Nasza relacja: Airbourne w Warszawie

Nasza relacja: Airbourne w Warszawie

Zespół Airbourne chyba polubił Polskę!

Od czasu pamiętnego występu na Woodstocku w 2011 roku, grupa z Australii występowała już w naszym kraju kilkukrotnie: najpierw, w 2013 roku, pojawili się na warszawskim Impact Fest, by następnie w zeszłym roku powrócić z aż 3 koncertami w różnych miastach. Przed kilkoma dniami sympatyczni Australijczycy znów pojawili się w naszym kraju, by po raz kolejny - i to znów trzykrotnie! - pokazać, jak powinno wyglądać prawdziwe hardrockowe show.

Podobnie jak w zeszłym roku, warszawski koncert w klubie Proxima wyprzedany był niemal do ostatniego biletu. Niewielka salka wypełniona była po brzegi i należałoby się zastanowić, czy w razie kolejnej wizyty Airbourne'a w stolicy naszego kraju nie warto by się rozejrzeć za nieco większą sceną. Chętnych na zobaczenie koncertu tych sympatycznych Australijczyków, którzy dorobili się już miana następców AC/DC, z pewnością by nie brakło - tym bardziej, że wydaje się, iż z każdą wizytą w naszym kraju fanów im przybywa. To jednak jest kwestia do rozważenia w przyszłości: póki co, skupmy się na ostatnim występie Airbourne'a w Warszawie!

Zanim sceną zawładnął kwartet z Australii, za rozgrzanie publiczności zabrała się warszawska formacja The Black Hearts. Co ciekawe, o tym, że będzie supportem przed Airbourne'm, zespół dowiedział się... kilka godzin przed koncertem - pierwotnie planowany występ poznańskiej grupy Snakebite nie doszedł do skutku z powodu bliżej nieokreślonych problemów logistycznych. Na szczęście, The Black Hearts stanęli na wysokości zadania i obudzili publikę krótkim, ale energicznym setem - i to mimo tego, że nie mieli kiedy porządnie przetestować instrumentów, a ich twórczość niekoniecznie wpasowuje się stylem w granie Airbourne'a.

Po krótkiej przerwie technicznej przyszedł wreszcie czas na najważniejszy punkt wieczoru: przy dźwiękach motywu muzycznego z filmu "Terminator" na scenę wskoczyły rockowe kangury z Antypodów i od razu zaczął się ogień! Publiczność oszalała z zachwytu: każdy chciał dopchnąć się pod barierki, by znaleźć się jak najbliżej zespołu. Chłopakom z Airbourne'a ta atmosfera odpowiedała: od początku dawali z siebie na scenie wszystko i często wchodzili w interakcję z fanami. Wokalista, Joel O'Keeffe, odważył się nawet na wycieczkę w tłum na grzbiecie ochroniarza - i to z gitarą w ręku!

Jeśli chodzi o zaprezentowanego tamtego wieczoru seta, to nie był on długi, ale treściwy: wśród 11 piosenek znalazło się miejsce zarówno dla starszych kawałków, na czele z "Too Much, Too Young, Too Fast" czy "Ready To Rock", jak i najnowszego singla "Breakin' Outta Hell". Z kolei na bis, który rozpoczął się od przeraźliwego wycia syreny, zagrali swe dwa największe przeboje "Live It Up" i "Runnin' Wild". Nie było ani chwili na nudę - same energiczne, ostre kawałki. Po prostu rock'n'roll w najczystszej postaci! Chłopaki na każdym kroku starali się udowodnić, że są godnymi następcami swych mistrzów z AC/DC - i ten koncert przekonał chyba największych sceptyków, że tak w istocie jest. Aż chciałoby się, by to udowadnianie trwało  jednak trochę dłużej - bo ta godzina z hakiem zleciała zbyt szybko. Pozostaje czekać na kolejną wizytę Airbourne'a w naszym kraju - może tym razem nie tylko pograją dłużej, ale i odwiedzą jeszcze więcej miast? My na pewno bylibyśmy za!

Tekst: Oliwia Cichocka & Mateusz M. Godoń
Zdjęcia: Mateusz M. Godoń

Komentarze: