Wieczór pod znakiem folku, czyli Korpiklaani i Skálmöld w Proximie

Wieczór pod znakiem folku, czyli Korpiklaani i Skálmöld w Proximie

Co wyjdzie z połączenia typowego metalowego zespołu z tradycyjną wiejską kapelą? Folk metal. A jeśli do tego zestawu dorzucimy jeszcze ekscentrycznego Fina na wokalu? Wtedy otrzymamy jeden z najbardziej oczekiwanych w Polsce zespołów: Korpiklaani.

Trzeba nadmienić, że ów Leśny Klan (tak właśnie tłumaczyć należy nazwę zespołu) gościł w Polsce niejednokrotnie. Weterani metalu mogą z rozrzewnieniem wspominać pierwszy polski koncert Korpiklaani w 2007 roku na festiwalu Metalmania (który po długiej przerwie wraca w przyszłym roku!). Zespół odwiedza więc nasz kraj, z większą lub mniejszą przerwą, regularnie od 9 lat! I chyba doskonale zdają sobie sprawę, że nikt inny nie bawi się przy ich muzyce tak, jak polska publiczność.

W tym roku fińskim bardom towarzyszyła islandzka grupa Skálmöld, określana mianem viking/folk metalu. Oba zespoły są pokrewne co do swojej idei: łączenia metalu z typowo narodowym brzmieniem (w przypadku Skálmöld – brzmieniem islandzkim, w przypadku Korpiklaani – fińskim). Jednak, pomimo tych podobieństw, Skálmöld jest nieco ostrzejszy w brzmieniu – w szczególności w warstwie wokalnej. Przypomnijmy również, że ich utwory traktują o mitologii nordyckiej, sagach islandzkich i staro-nordyckiej poezji, co w połączeniu z "groźnym" wokalem daje poczucie, że słucha się pieśni śpiewanych na wikińskim drakkarze. Myślę, że około godzinny występ zadowolił każdego fana dzielnie trwającego pod sceną. W każdym razie, Korpiklaani nie mogło sobie wybrać lepszego supportu, co zresztą było widać po tłumach gromadzących się w Proximie od samego początku koncertu. Pokazuje to także, że Islandczycy cieszą się w naszej ojczyźnie sporą popularnością (oni zresztą także nie pojawili się w Polsce po raz pierwszy).

Krótko po 21:00 zjawiła się długo oczekiwana gwiazda wieczoru. Trzeba przyznać, że od razu ruszyli z przytupem. Koncerty Korpiklaani przypominają trochę zabawy w starych tawernach: tłum tańczy, a wręcz szaleje na parkiecie – a kto się nie bawi, upaja się złotym trunkiem. Czasy mogą się zmieniać, ale folk metal dalej będzie wprowadzał atmosferę starodawnych balang. Poza tym, trzeba było widzieć, co działo się pod sceną: pogo-tańcom nie było końca!

Myślę, że nikt nie był zawiedziony doborem utworów – był to po prostu przekrój przez całą ich twórczość. Miło, że w secie znalazły się również kawałki z ich zeszłorocznego albumu „Noita”, jak na przykład „Sahti” czy „Lempo”. A przy tym, była to dobra okazja, żeby posłuchać kawałków po fińsku (po angielsku przyszło nam usłyszeć zaledwie 3 utwory). A wierzcie mi, w ustach Jonnego fiński brzmi bardzo melodyjnie. Ale Jonne nie śpiewał sam: cała sala wspomagała wokalistę, i to mimo że niewielki procent uczestników zna język fiński na co dzień. Uczenie się tekstów ze słuchu mimo wszystko bardzo się chwali...

Zespół przychylił się również do prośby o bis, grając na koniec kawałki „Vodka” i „Beer Beer” – do alkoholowej trylogii zabrakło jedynie utworu „Tequilla”. Chociaż akurat o piciu napojów wyskokowych było też na samym początku koncertu – w utworze „Juodaan viinaa”, co znaczy ni mniej, ni więcej, jak „Pijmy”.

O to, że Korpiklaani powrócą do Polski nie musimy się martwić, bo przyjeżdżają tu tak często, że następną wizytę można brać za pewnik. Nam pozostaje jedynie liczyć, że zrobią to najszybciej jak się da. Kto wie, może ponownie zagrają na Przystanku Woodstock, dołączając tym samym do swoich kolegów z Amon Amarth? Czekamy z niecierpliwością!

Komentarze: