Nasza relacja: Prog In Park w Warszawie

Nasza relacja: Prog In Park w Warszawie

Odkąd ukazała się ostatnia płyta szwedzkiej formacji Opeth, a miało to miejsce prawie rok temu, wiele osób w naszym kraju zastanawiało się, kiedy  i gdzie ten bardzo lubiany u nas zespół zaprezentuje się kolejny raz przed polską publicznością. Tym bardziej wielu fanów ucieszyła informacja, że organizator koncertu postanowił zrobić imprezę na miarę festiwalu, gdzie przed Opeth zaprezentowały się także inne, znakomite formacje.

Spoglądając od rana w niebo tego dnia można było śmiało przewidzieć, że nieodzownymi atrybutami,  iście nie pasującym do festiwalu, będą  peleryny przeciwdeszczowe i ciepłe ciuchy. Na szczęście tylko do wejścia na teren imprezy, gdyż Park im. Sowińskiego w Warszawie to teren z ogromnym zadaszeniem, skutecznie chroniącym przed wszędobylskim deszczem.

Z pięciu wykonawców, którzy mieli zagrać podczas Prog In Park, tylko jeden był tak naprawdę dla mnie zagadką, a mianowicie Solstafir. No i to był według mnie najsłabszy występ tego wieczoru. Może za dużo oczekiwałam, co niestety w rzeczywieści okazało się najwyżej pobożnym życzeniem. Trzeba jednak przyznać, że wizualnie Islandczycy prezentują się znakomicie, co może mi wynagrodzić czasowe obniżenie poziomu artystycznego, dotyczące tego co słyszałam, a nie widziałam. A poziom pozostałych występów był bardzo wysoki, udowodnili to wszyscy pozostali wykonawcy. Świetny występ Lion Shepherd, podobnie Blindaed, no i Riverside. Mamy na rodzimej scenie kilka perełek, dobrze jest je czasami zebrać w jednym miejscu i chłonąć, podziwiać i chcieć więcej, nawet jeśli się je dobrze zna.
Bez względu na to, jak dobrze było podczas koncertów wspomnianych zespołów, wieczór należał do jednego wykonawcy. Opeth pokazał moc, która mnie wgniotła głęboko w buty i trzymała jeszcze długo potem. Poraziło od pierwszych dźwięków nagłośnienie, absolutnie doskonałe, mam nadzieję, że w każdym miejscu amfiteatru  taki dźwięk  był słyszalny. Ci, którzy oczekiwali materiału z ostatniej płyty  (Sorceress) mogli być nieco zawiedzeni, gdyż tylko dwa utwory z tej płyty można było usłyszeć. Zaczęło się bardzo niewinnie, tytułowym  utworem ze wspomnianej płyty, a potem już było naprawdę gorąco. "We are a kind of prog band, we are also metal band", te słowa Mikaela Åkerfeldta, wokalisty i gitarzysty Opeth są najlepszym określeniem pasującym do setlisty, jaką Szwedzi przygotowali na ten wieczór. Po takich  słowach wybrzmiały pierwsze dźwięki "Demon of the Fall" i wszystko było jasne :) Wprawdzie w 9 zagranych kompozycjach nie brakowało lżejszych momentów, jednak Opeth postanowił nieźle przyłoić, jak na, przynajmniej z nazwy, progrockową imprezę i fani metalowej twarzy uwielbianych nad Wisłą Szwedów, oszaleli z radości.

Różnorodność muzyczna, jaką na przełomie wielu lat prezentuje Opeth, jednych może drażnić, innych fascynować. Nie ma to większego znaczenia w sytuacji, kiedy band, bez względu na oblicze, jakie pokaże w danej chwili,  robi to w sposób absolutnie doskonały. Tak było podczas pierwszej i mam  nadzieję nie ostatniej edycji Prog In Park, gdzie Opeth, kolokwialnie pisząc, pozamiatał.

Komentarze: