Nasza relacja: Merry Christless 2017

Nasza relacja: Merry Christless 2017

Ćwierć wieku to spory kawałek czasu. Tyle właśnie lat zespół Behemoth świętował przez dwa dni w stołecznej Progresji. Świętował to chyba najlepsze określenie, bo jak inaczej nazwać urodziny w tak doborowym towarzystwie muzyków, przyjaciół i fanów. Ci ostatni nie zawiedli i szczelnie wypełnili klub.

Myślę, że gdyby organizatorzy zdecydowali się na jeszcze jeden dzień, sold out byłby pewny, nie wiem tylko, czy starczyło by sił szanownym jubilatom, bo intensywność przedsięwzięcia była ogromna i wymagała sporego zaangażowania i sił.

Behemoth swoje urodziny zaplanował wiele miesięcy temu. Zaprosił na scenę innych wykonawców. Uczestniczyłam w piątkowym koncercie i spośród czterech zaproszonych bandów Mgła zrobiła na mnie największe wrażenie. Co nie znaczy, że Mentor, Witchmaster czy Master’s Hammer były gorsze. Były inne, więc każdy na pewno znalazł coś dla siebie tego wieczoru. Przy świetnym nagłośnieniu, z dobrymi trunkami w rękach ludzie bawili się doskonale i cierpliwie czekali na danie główne. Warto było przejechać pół Polski by zobaczyć, co Behemoth przygotował dla swoich fanów, urodzinowo i świątecznie. Jak na prawdziwą wigilię przystało było uroczyście i wręcz rodzinnie.

Bo jak inaczej nazwać koncert, kiedy na jednej scenie pojawiają się muzycy, którzy tworzyli zespół przez te 25 lat. Oczywiście nie wszyscy, bo historia Behemotha ukazuje wiele nazwisk, ale ci, których większość z nas pamięta. Skład obecny, skład ten pierwszy i wszyscy na koniec razem na scenie! Podział występu na dwie części był świetnym pomysłem. Najpierw Behemoth w swojej obecnej formie wykonał utwory z „Demigod”, „Evangelion” i „The Satanist”. Po 45 minutach chwila ciszy i zapowiedź czegoś, o czym nawet nie marzyłam, że się stanie. Najpierw klasyka, czyli „Lasy Pomorza”, a później już utwory z wcześniejszych płyt, w wykonaniu zaproszonych gości, znanych z wcześniejszych poczynań Behemotha. Baal, Les czy Havoc na jednej scenie to nie lada gratka, a już na koniec 6 osób na scenie i „Chant For Eschaton 2000” – prawdziwe szaleństwo!

Pięknie się wspomina czasy płyty „Grom” czy „Satanica”, a usłyszenie dźwięków wykonywanych przez tych, którzy ją tworzyli, najlepszym prezentem świątecznym. Nie pozostaje nic innego, jak pogratulować sukcesu i tych 25 lat ciężkiej pracy i wytrwałości.

Komentarze: