27 koncertów. 15 krajów. 2 kontynenty. To zdecydowanie był intensywny tour. Wystartował we włoskiej Parmie, 25-ego października, by następnie - po objechaniu większości krajów Europy Środkowej i Zachodniej - przenieść się do Ameryki Południowej, a następnie przez Rosję powrócić bliżej domu, by zakończyć się w mroźnej już Norwegii w pierwszym tygodniu grudnia.
To pierwsza trasa z oficjalnie już nowym wokalistą zespołu, Nilsem Molinem (Dynazty). Na tej trasie Szwedzi odwiedzili również i Polskę, grając w warszawskiej Progresji. Jak przyznawali, prawdopodobnie najlepsze koncerty tej części trasy, w trakcie której dzielili scenę z grupą Eluveitie, to były Budapeszt, Zlin i właśnie Warszawa. Pod względem atmosfery, reakcji i zaangażowania publiczności, Węgrzy, Czesi i Polacy nie mieli sobie równych! Sporo koncertów było oficjalnie wyprzedanych jeszcze przed startem trasy, jakże widoczne przykładowo w Czechach, kiedy fani stali już nawet nie w sali koncertowej, a w samym holu, ciesząc się tylko częścią widowiska (dźwiękiem - bo scena i to, co się na niej działo, były już poza zasięgiem wzroku). Pierwszy raz dodano również możliwość spotkania z zespołem w formie Meet & Greet. Z ograniczoną ilością fanów, co stwarzało bardziej kameralną formę tego przedsięwzięcia. Bez kolejki, odliczonych "dwóch przedmiotów do podpisu" i tego typu sztywnych zasad. Po prostu luźne, sympatyczne spotkania z fanami, pogawędka, i oczywiście okazja do zrobienia wspólnych zdjęć.
Jak to zawsze bywa, oprócz sukcesów w rodzaju koncertów wyprzedanych do ostatniego miejsca, zdarzają się i problemy. Z racji długości trasy - i tych nie zabrakło. Awarie prądu, ryzyko porażenia nim przy zwarciu elektryczności w trakcie występu, wypadek samochodowy, choroba (prawdopodobnie na skutek osłabienia organizmu przy tak intensywnej trasie), aż po złamaną stopę basisty Johana - co zdecydowanie dało się we znaki temu jakże energicznemu zawsze muzykowi. kontuzja usadziła go na stołku z nogą w gipsie na kilka tygodni. Niemniej tutaj należy się ogromny respekt, że po tym zdarzeniu nie zawieszono/odwołano trasy, co było nawet sugestią managera zespołu. Pokazuje to naprawdę duży szacunek dla fanów i oddanie zajęciu, jakim jest gra w zespole. Tygodnie w tourbusie, samolotach, zatłoczone kluby, schody i jeszcze raz schody na scenę, backstage - nie było to już tak łatwe, na jakie wygląda. Czapki z głów!
Po europejskim odcinku, przyszedł czas na Amerykę Południową - po raz pierwszy w karierze Amaranthe! Jakże oni byli wyczekiwani przez tamtejszych fanów. Kto nie zna wręcz kultowego "Come to Brazil!" pod połową postów z oficjalnych profili zespołów?! W końcu więc dotarli. Pierwszy występ odbył się w Brazylio, w Sao Paulo, w klimatycznym Manifesto Bar. Kolejka pod klubem ustawiała się już od samego rana, ba! Fani oczekiwali zespołu już dzień wcześniej w hali przylotów lotniska. Podczas samego koncertu atmosfera była gorąca. I to nie tylko przez temperaturę na zewnątrz (która wahała się między 20-27 stopniami), lecz przez podgrzewane od kilku godzin emocje publiczności. Coś wyjątkowego! Na następne cztery występy w Ameryce Łacińskiej, Amaranthe przeniosło się do Argentyny: Rosario i Buenos Aires. Tam występowali jako co-headline z Delain oraz Tarją Turunen. Jako goście Tarji, mieli przyjemność zagrać w legendarnym kompleksie widowiskowym Estadio Luna Park, w samym sercu Buenos Aires.
Po Ameryce Południowej kolejna zmiana strefy czasowej: na Amaranthe czekała już Rosja, a w niej dwie metropolie - Sankt Petersburg i Moskwa. Tu nie można było oczekiwać innej reakcji fanów, niż przy koncertach w Ameryce Południowej. Rosjanom też przyszło trochę poczekać na powrót faworytów na tamtejszą scenę. Podczas moskiewskiego gigu, kwiatów i bukietów, które powędrowały w ręce Elize było tyle, że pewnie można by policzyć w kilogramach (a wódkę dla męskiej części kapeli zapewne w litrach...).
Wreszcie nadeszła końcówka, Grande Finale trasy: Bergen, Stavanger, Hamar i Oslo w Norwegii. W tym ostatnim mieście na scenie było sporo emocji: podziękowania dla całej ekipy, pożegnanie z managerem produkcji, aż wreszcie odebranie kolejnego trofeum do kolekcji zespołu - album "Massive Addictive" pokrył się złotem!
Amaranthe należy się teraz odpoczynek, jednak już wiadomo, że niedługo muzycy wracają do studia pracować nad nowym albumem. Ogłoszono już ich udział w letnich festiwalach jak Graspop, Summer Breeze, Rockfest, Rock Hard Festival, Bang Your Head... oraz kolejną trasę na przełomie października i listopada 2018 roku. Tym razem występować będą w towarzystwie Powerwolfa. I wtedy też ponownie odwiedzą nasz kraj: Progresja/Warszawa/1-11-2018 - koniecznie zanotujcie sobie tę datę w kalendarzu!
Zapraszam jeszcze do przekrojowej foto-relacji z tej trasy, na której miałam zaszczyt podążać za zespołem.
Dla przypomnienia skład zespołu:
Elize Ryd - wokal
Nils Molin - wokal
Henrik Englund Wilhelmsson - chórki
Olof Mörck - gitara
Johan Andreassen - bas
Morten Løwe Sørensen - perkusja
Tekst: Aleksandra Pająk
Korekta: Mateusz M. Godoń