Kolejny świetny festiwal za nami. Off Festival trzyma poziom! W końcu nagroda "Best Medium-Sized European Festival" zobowiązuje. Ciekawe czy to dzięki niej wśród publiczności zrobiło się dużo bardziej międzynarodowo, bo odniosłem wrażenie, że w tym roku częściej niż w czasie poprzednich edycji, słyszałem wokół mnie obce języki. Ale najważniejsze, że ponownie słyszałem też mnóstwo znakomitej muzyki.
Jak zwykle sporo dylematów do rozwiązania: który koncert wybrać? A do tego wiele innych atrakcji: kawiarnia literacka, czarny namiot, okrzyknięty przez niektórych hitem festiwalu, czy BNNT - projekt Konrada Smoleńskiego, by wymienić kilka z nich.
Ale dla mnie najważniejsze była muzyka. Nie sposób opisać wszystkiego, co można było zobaczyć i usłyszeć w czasie festiwalu. Kilka chwil z pewnością pozostanie w mojej pamięci.
Jedną z nich był koncert Charlesa Bradleya w piątkowy wieczór. Trochę się zastanawiałem jak jego muzyka zostanie przyjęta przez publiczność Off Festivalu -soul nie wydaje się przecież być ulubionym gatunkiem jego bywalców. Koncert Bradleya widziałem już w tamtym roku, kiedy również zagrał w Katowicach, jednak w dużo bardziej kameralnym otoczeniu, w zamkniętej sali, dla dużo mniejszej liczby osób. Okazało się , że występ na głównej scenie festiwalu nie był żadną przeszkodą dla tego fantastycznego wokalisty, który, przypomnę, wydał swoją pierwszą płytę w wieku 62 lat i dopiero od niedawna zajmuje się profesjonalnie muzyką. Przez cały koncert "The Screaming Eagle of Soul" utrzymywał świetny kontakt z publicznością. Wreszcie po występie zszedł do widzów i długo im dziękował, gdyby mógł, wyściskałby pewnie osobiście każdego z nich.
O ile Charles Bradley tryskał energią tańcząc i skacząc niczym dwudziestolatek, o tyle Iggy Pop, który pojawił się na tej samej scenie dzień później to już prawdziwy żywioł. Przypomnijmy, że i on nie jest już młodzieniaszkiem, bo przecież skończył w tym roku 65 lat, co zresztą łatwo zauważyć, patrząc na jego tors. Jego wiek wcale nie przeszkadzał mu jednak wykrzesać z siebie pokładów niespożytej energii. Przez cały koncert biegał po scenie w swoim szalonym tańcu, schodził do publiczności, bądź przeciwnie - zapraszał widzów na scenę, co pewnie nie uszczęśliwiło ochroniarzy zajmujących się zapewnieniem bezpieczeństwa podczas koncertu, z pewnością jednak było spełnieniem marzeń dla tych wybrańców, którzy mogli pohasać po scenie razem z charyzmatycznym wokalistą i akompaniującymi mu The Stooges. Ale nawet wielu spośród tych, którzy się tam nie znaleźli, poczuło, że ich marzenia się spełniają, kiedy usłyszeli na żywo takie hity jak "I Wanna Be Your Dog" czy "The Passenger".
Z pewnością nie tak wielu ludzi oczekiwało koncertu pochodzącego z Nowej Zelandii Connana Mockasina, który wystąpił w niedzielę na Scenie Trójki, również tam zgromadziło się jednak całkiem spore grono fanów jego specyficznej, trudnej do określenia twórczości. W książeczce opisującej poszczególnych muzyków i to co działo się na festiwalu, którą do rąk dostali widzowie, muzykę Connana Mockasina określono jako połączenie psychodelii, jazzu, muzyki współczesnej i avant-popu. Podejrzewam, że trudno sobie wyobrazić taką mieszaninę, więc tym, którzy nie znają jego muzyki poradziłbym raczej, żeby po prostu jej posłuchali. W czasie koncertu zaprezentowali dodatkowo niecodzienne poczucie humoru, warto chociażby wspomnieć o pokazie mody, w czasie którego jeden z muzyków prezentował swoją kreację paradując wśród publiczności! Mnie osobiście najbardziej podobała się gra na gitarze lidera grupy, chociaż niewątpliwie dopiero wspólne muzykowanie wszystkich członków zespołu składało się na niepowtarzalny klimat tego koncertu.
Oczywiście, żeby choć w części oddać klimat festiwalu należałoby jeszcze napisać o koncertach Swans, Metronomy, Death in Vegas, Thurstona Moore'a, Mazzy Star, czy kilku innych gwiazd. Pewnie niektórzy woleliby żeby Henry Rollins, zamiast przekazywać publiczności wspomnienia z dzieciństwa wskrzesił Black Flag lub Rollins Band i zrobił na scenie trochę więcej hałasu (chociaż bez wątpienia jego przemówienie zostało świetnie przyjęte przez słuchaczy), inni chętniej zobaczyliby Kim Gordon i Thurstona Moore'a występujących razem tego samego dnia i na tej samej scenie pod szyldem "Sonic Youth", dla niektórych Swans grali odrobinę zbyt głośno i może nieco za długo, chociaż miłośnicy "sportów ekstremalnych" byli z pewnością zachwyceni. No cóż, wszystkich życzeń spełnić nie można. Jestem jednak przekonany, że wiele muzycznych marzeń zostało spełnionych w trakcie tych kilku sierpniowych dni. Ja już czekam na przyszłoroczną edycję!