Nasza fotorelacja: The European Apocalypse w Warszawie

Nasza fotorelacja: The European Apocalypse w Warszawie

Jeśli koncert ma miejsce w Hali Koło, oznacza to tylko, że wchodzimy na wyższy level eventu.

Tym razem ten level wywindował wysoko fakt, że publika dostała na jednej scenie aż 4 znakomite zespoły: Bloodbath, Hatebreed, Dimmu Borgir i Kreator (i to nie w ramach festiwalu!).

Mówią, że pierwsi mają najgorzej, ale Bloodbath, jako zespół otwierający poradził sobie świetnie. Wprawdzie frekwencja podczas ich występu nie powalała – ale chyba nie dlatego, że nikogo nie interesowały ich popisy, ale raczej przez to, że spora część fanów przez dobre 20 minut szukała miejsca parkingowego. A mówiąc poważnie: goście są fantastyczni, brutalność wylewa się ze sceny i wiem, że dużo osób ominęło ich koncert z racji stosunkowo wczesnej pory. A szkoda!

Już z większym gronem pod sceną, następny w kolejce był Hatebreed. Dobry hardcore nie jest zły, ale osobą, która zdecydowanie wybiła się na pierwszy plan, był wokalista – Jamey Jasta. Zdarzyło mi się widzieć ich wcześniej i stwierdzam, że charyzma Jamiego jest cały czas na takim samym dobrym, wysokim poziomie.

Potem zrobiło się *mhrocznie*, chłód powiał fanom po plecach, a na scenę wkroczyli zakapturzeni kapłani i rozpoczęliśmy black metalową mszę z zespołem Dimmu Borgir. Co by nie mówić, występ tej formacji był najbardziej widowiskowy i klimatyczny z całego zestawu. Shagrath wokalnie brzmi bardzo dobrze – a przynajmniej, był bardzo dobrze nagłośniony. I cóż więcej dodać? Black metal w czystym wydaniu prosto z Norwegii mówi chyba sam za siebie.

Wreszcie przyszedł czas na gwiazdę wieczoru – formację Kreator. Setlista była dosyć typowa i bezpieczna – mało niespodzianek, głównie najpopularniejsze utwory. Przydałoby się więcej tych rzadziej granych kawałków, ale moim zdaniem to, co dostaliśmy, i tak było w porządku. Było konfetti, był ogień – było show! Moshpit na środku sali był czystym uosobieniem piekła po śmierci – wzbudził nawet zachwyt wokalisty Mille Petrozzy, który ciągle podkreślał, jak szalony jest "Warschau moshpit". Więc można powiedzieć, że tłum dostał, czego chciał – a i zespół wyjechał z Warszawy usatysfakcjonowany reakcją publiczności.

I tak oto zakończył się piękny koncert, który pomieścił cztery, tak podobne, a tak różne, gatunki na jednej scenie. Czekamy na powtórkę!

Komentarze: