W niedzielę 26 sierpnia 2012 roku odbył się w krakowskim"Klubie Studio" koncert grupy no-man. Tuż po godzinie 20.00 na scenie pojawiło się 7 muzyków, wśród nich oczywiście trzon zespołu - wokalista Tim Bowness i gitarzysta Steven Wilson, a także m.in. znakomity skrzypek Steve Bingham.
Tym co działo się później nie był chyba zawiedziony nikt z licznej widowni kontemplującej na siedząco płynące ze sceny dźwięki. Dobrze nagłośniona sala w połączeniu z świetnym koncertem dały w efekcie widowisko, które, jak deklarowali niektórzy oddani fani Stevena Wilsona, przyćmiło jego poprzednie koncerty w naszym kraju w innych konfiguracjach. Zresztą to nie Steven Wilson był główną postacią tego wieczoru pomimo jego ugruntowanej pozycji na współczesnej scenie rocka progresywnego. Tym razem chyba najważniejszą postacią był Tim Bowness.
Fakt, że zespół zagrał w naszym kraju stanowi nie lada wydarzenie i wyróżnienie (za co chwała krakowskiemu Rock-Serwisowi - organizatorowi koncertu, z Piotrem Kosińskim na czele. Koncerty grupy no-man są czymś niezwykle rzadkim, tym razem wybrali się na trasę, która liczy zaledwie 5 koncertów w Europie (pierwszy z nich w Krakowie). Zaszczyt dla nas tym większy, że kilka piosenek można było usłyszeć po raz pierwszy w wersji koncertowej, zespół zaprezentował też jeden nowy utwór.
Prezentowane utwory pochodziły z kilku płyt grupy, jednak niezmiennie były bardzo ciepło przyjmowane przez publiczność. Dla mnie najciekawszym momentem był chyba zagrany na skrzypcach utwór "Only Rain" płynnie przechodzący w "Time Travel in Texas". Trudno jednak powiedzieć, że koncert miał lepsze czy gorsze momenty. Właściwie wszystkie utwory zagrane były na równym, bardzo wysokim poziomie.
Steven Wilson chętnie rozmawiał z publicznością, na przykład wspominając swoje wizyty we Wrocławiu (jak się zresztą okazało, całkiem spora część widzów właśnie stamtąd pochodziła), czy licytując się z Polakami na ilość medali olimpijskich zdobytych na ostatnich igrzyskach (ten wątek pojawił się gdy na scenę trafiła biało-czerwona flaga z napisem "no-man".
Po magicznym półtoragodzinnym koncercie muzycy zeszli ze sceny, jednak publiczność szybko przywołała ich na bisy, w ramach których zabrzmiały jeszcze dwa utwory. Owacja na stojąco (zresztą nie pierwszy raz tego wieczoru) i długie brawa były szczerym podziękowaniem za wspaniały koncert, którego mogliśmy być świadkami.