To był długi wieczór dla fanów mocnego grania.
Pierwszy akt krakowskiego show rozpoczął się już po godzinie 18, gdy na scenie pojawił się norweski duet Whoredom Rife. Nie długi, bo trwający około pół godziny set dość skutecznie mógł wprowadzić słuchaczy w nastrój wieczoru.
Zaraz po Norwegach sceną w posiadanie przejęli nasi, krajowi przedstawiciele death/black metalu. Formacja In Twilight’s Embrace wypadła nie mniej udanie od swoich skandynawskich kolegów. Grupa zaprezentowała zestaw składający się głównie z kawałków pochodzących z ich ostatniej, doskonale przyjętej przez fanów, jak i krytyków płyty zatytułowanej „Lawa”.
Następnie kolej przyszła na gościa z Bazylei. Manuel Gagneux udanie zaczarował zgromadzonych w Tauron Arenie swoim nietuzinkowym występem. Muzyka, jaką prezentuje kierowany przez Szwajcara zespół Zeal & Ardor to niezwykła mieszanka black metalu, bluesa i gospel. Występ Manuela miałem już okazje widzieć w roku 2017 w katowickim Spodku, ale wczorajszy występ Zeal & Ardor był dużo lepszy i przynajmniej dla mnie był miłym zaskoczeniem.
Po bardzo intensywnej rozgrzewce przyszedł czas, na który czekali z niecierpliwością wszyscy zgromadzeni w krakowskiej arenie - ostatni akt długiego niedzielnego wieczoru. Czwórka z Trójmiasta kazała na siebie długo czekać, a atmosferę wyczekiwania dodatkowo podgrzewało dobiegające cały czas z głośników intro, doskonale znane z ostatniej studyjnej płyty Nergala i spółki. Parę minut po 21 przyszedł wreszcie ten moment, gdy zgasły światła, a na czarnej kurtynie osłaniającej scenę wyświetlony został biały, odwrócony krzyż oraz kontur mapy Polski. W raz z pierwszymi dźwiękami ostrych niczym samurajski miecz riffów gitar ów kurtyna opadła, a zgromadzonym ukazali się członkowie grupy Behemoth w czarnych maskach na twarzach. Energetyczny „Wolves ov Siberia” otworzył set Gdańskiej formacji. Później wszystko przetoczyło się jak ciężki, żelazny pociąg po publiczności. „Ora Pro Nobis Lucifer”, „Bartzabel”, „Sabbath Mater”,” Ov Fire and the Void”, „Blow Your Trumpets Gabriel” rozgrzały fanów wcale nie mniej niż buchające ze sceny kłęby ognia, które nie pozostawiały złudzeń, że Tauron Arena na ten jeden wieczór przeistoczyła się w piekielną otchłań. W pewnym momencie Nargal w charakterystyczny dla siebie sposób poprosił, aby osoby siedzące na trybunach podniosły swoje leniwe cztery litery. I wiecie co? Ten koleś ma prawdziwy dar przekonywania. Nikt z siedzących nie pozostał obojętny na te słowa. Przedstawienie trwało, bez chwili na odpoczynek. W czasie kawałka „Chwała mordercom Wojciecha (997-1997 dziesięć wieków hańby)” Nergal wszedł w publiczność, by przy świetle samej latarki oświetlającej twarz muzyka, wykonać pochodzący w płyty „Pandemonic Incantations” utwór. Całe niemal półtorej godzinne show zakończyła, odtwarzana z taśmy „Coagvla”, podczas której członkowi Behemotha ustawieni w jednym rzędzie wybijali rytm na perkusji, a z góry niczym czarny deszcz spadły na publiczność serpentyny.
Nie sposób nie zauważyć, że Behemoth cały czas zmierza ku górze, tworząc coraz to bardziej spektakularne przedstawienia. Koncert w Krakowie był zdecydowanie najlepszy, pod względem wizualnym, jak i muzycznym, spośród tych jakie miałem okazję widzieć do tej pory. Wszystko było przygotowane w najdrobniejszych szczegółach bez miejsca na improwizacje. Może i szkoda ? Niemniej jednak ramy, jakie wyznaczył Nergal i spółka są sztywne i niezmienne , ale co najważniejsze, dają one piorunujący efekt, bo sztuka jaką zobaczyłem w Krakowie była na najwyższym światowym poziomie. Szkoda tylko, że to była ostatnia odsłona trasy „Ecclesia Diabolica Baltica MMXIX”, bo mój apetyt został skutecznie podsycony. No cóż, muszę obejść się smakiem i poczekać do następnego tourne trójmiejskiej formacji.