Chyba nigdy dotąd nie zdarzyło się, by fani Sabatonu musieli tak długo, jak teraz, czekać na start europejskiej trasy swych idoli po wydaniu przez nich nowego albumu.
Wprawdzie w okolicach premiery krążka „The Great War” Szwedzi zahaczyli o kilka letnich festiwali na naszym kontynencie (w tym krakowski Mystic Festival), ale zaraz potem wsiedli w samolot z kolegami z Hammerfall i wyruszyli na podbój Ameryki. Dopiero przed tygodniem – po niemal 7 miesiącach od momentu, gdy nowa płyta Sabatonu trafiła do sklepów – w szwajcarskim Zurychu wystartowała europejska część trasy „The Great Tour”, w ramach której zespół po raz kolejny odwiedził Warszawę.
Honorowe otwarcie koncertu przypadło w udziale Sabatonowym krajanom z grupy Amaranthe, którzy są już chyba dobrze znani polskiej publice. Całe show kradnie oczywiście utalentowana i niezwykle urodziwa wokalistka Elize Ryd, ale na wokalnym polu nie zostaje sama - partnerują jej bowiem dwa potężne głosy: Nils Molin (znany ze swojego drugiego projektu Dynazty) oraz Henrik Englund. Połączenie tego niezwykłego wokalnego trio z żywiołową warstwą muzyczną daje dość osobliwy efekt, niekiedy kąśliwe nazywany „disco-metalem” - ale w końcu w każdej kąśliwości kryje się ziarenko prawdy, nieprawdaż? Dlatego nawet mimo tego, że set Amaranthe nie był długi, świetnie nadał się na rozpoczęcie koncertu i pobudzenie ludzi, którzy w piątkowy wieczór potrzebowali zastrzyku energii po wyjściu z pracy.
Zaraz po tym sporym muzycznym kopniaku przyszedł czas na zredukowanie biegu i przeniesienie się w świat rockowych symfonii. Jeśli myślicie, że rock i metal twardo stoją na gitarach elektrycznych, widocznie jeszcze nie dość dobrze zapoznaliście się z twórczością grupy Apocaliptica - tam bowiem królują wiolonczele. Myślicie, że ten dość sporych gabarytów instrument krępuje ruchy sceniczne? Jeśli tak, to koniecznie musicie zobaczyć występ panów z Apocaliptiki na żywo!
Natomiast jeśli chodzi o repertuar fińskiej formacji, to królują w nim symfoniczne adaptacje takich rockowych szlagierów, jak "Seek and Destroy" Metalliki, "Seeman" Rammsteina, czy nawet "Angels Calling" Sabatonu, który doczekał się premiery tuż przed startem trasy "The Great Tour" i szybko stał się absolutnym hitem YouTube'a. Co więcej, w dniu samego koncertu został ogłoszony kolejny występ grupy w Polsce - Apocalyptica powróci do naszego kraju już 1 maja jako gwiazda wrocławskiej 3-Majówki.
Gwiazdy wieczoru swój występ rozpoczęły naturalnie od prezentacji numerów z premierowej płyty "The Great War". Nawet wygląd sceny nawiązywał militarnie do polowego charakteru walk w trakcie I wojny światowej - pojawiły się zasieki oraz prowizoryczne okopy zrobione z worków z piaskiem. Ale to nie jedyne niespodzianki sceniczne. Hannes Van Dahl jak zwykle otrzymał swoją czołgo-perkusję, stając się naczelnym pancernym Sabatonu, a Joákim dorobił się Hammondów stylizowanych na czerwony trójpłatowiec. Trzeba przyznać, że aranżacja sceniczna (tu wielkie ukłony dla techników) jest naprawdę imponująca. Ponadto, Joákim udowodnił, że maski gazowe, które muzycy założyli na siebie podczas wykonywania utworu „Attack Of The Dead Man", absolutnie nie przeszkadzają w śpiewaniu!
W połowie seta na scenę do zespołu dołączyli panowie z Apocalyptiki, aby razem wykonać wspomniany już kawałek "Angels Calling" ale to nie wszystko - zostali bowiem na scenie nawet dłużej, aby zagrać z Sabatonem jeszcze "Fields Of Verdun", "The Price Of A Mile", "The Lion From The North" oraz "Carolus Rex".
Nie zabrakło również małego ukłonu w stronę Polski. Każdy polski fan mógł do tej pory zawsze być pewnym kilku rzeczy: śmierci, podatków oraz "40:1" i "Uprising" zagranych zawsze na każdym koncercie Sabatonu w kraju nad Wisłą. I kiedy już poleciało "Uprising", można było mieć pewność, że wszystko idzie zgodnie ze stałym planem - a tu nagle kolejna niespodzianka! Zamiast "40:1" zespół uraczył nas "Winged Hussars", co mogło trochę zaburzyć poczucie fanowskiego bezpieczeństwa i stałości. Ale oczywiście to Sabaton - im można, a nawet należy wybaczyć wszystko.
Materiał z "The Great War" wypada bardzo dobrze na żywo, chociaż mi personalnie brakuje w tej płycie kawałka, który byłby bardziej ciężki i mniej radosny - a który oddawałby może trochę lepiej charakter tragedii I wojny światowej. Chociaż, kto wie - może gdyby współpraca Sabatonu i Apocaliptiki rozwinęła się jeszcze mocniej, a utwory z "The Great War" nabrałyby bardziej symfonicznego charakteru, może wówczas mogłabym uznać coś takiego za ten "brakujący puzel w twórczości"? Czekamy zatem niecierpliwie na kolejne plany Szwedów na ten dopiero-co-rozkręcający-się 2020 rok!