Nasza fotorelacja: Hatari w Warszawie

Nasza fotorelacja: Hatari w Warszawie

Już dawno w historii Eurowizji nie trafił się tak niekonwencjonalny wykonawca, jak islandzka grupa Hatari.

Pomimo tego, że grupa nie wygrała zeszłorocznego konkursu, to właśnie ich performance zapadał w pamięć najmocniej z całego zestawu – w następstwie czego ich kariera nabrała zawrotnego tempa. W niecałe pół roku po tym pamiętnym eurowizyjnym występie w Tel-Awiwie, zespół zaplanował europejską trasę koncertową pod hasłem "Europe Will Crumble", przy okazji której odwiedził również Warszawę.

Chociaż pierwszy longplay grupy Hatari pod tytułem "Neyslutrans" wyszedł stosunkowo niedawno (17 stycznia tego roku) to pod sceną zgromadził się pokaźny tłum fanów. Myślę, że to głównie ciekawość sprowadziła aż tylu ludzi do warszawskiej Progresji – performance Hatari ma w sobie coś z intrygującej, transowej tajemnicy, której każdy chciałby uchylić rąbek. Cały występ jest utrzymany w mocnym i agresywnym stylu, zamkniętym w ramach uprzęży, kolców i lateksu, a zarazem ma znamiona swego rodzaju zakaznego rytuału. Należy jednak z góry powiedzieć, że jest to sztuka niełatwa w odbiorze. Zestawienie trzech tak różnych scenicznie charakterów: charczącego wokalnie Mathiasa Haraldssona o surowym wyrazie twarzy, eterycznego w ruchach Klemensa Hannigana o delikatnej barwie głosu oraz oszczędnego w ruchach i aparycji perkusisty – Einara Stefanssona, tworzy niezwykły, pełen kontrastów obraz, który trudno przyrównać do jakiegokolwiek innego muzycznego projektu.

Zespół od zawsze był bardzo zaangażowany politycznie. Już na samym konkursie Eurowizji w Izraelu włożyli niejako kij w mrowisko, występując z flagą z napisem "Palestine". Również na warszawskim koncercie pojawił się polityczny kontekst, kiedy to tancerz grupy Sigurður Andrean Sigurgeirsson, zdejmując lubieżnie z siebie swój industrialny kostium, nie ukazał nagiego torsu, ale znaną w naszym kraju koszulkę z napisem "Konstutucja". Dodatkowo, pojawiły się polskie komunikaty na telebimach i parodia telewizyjnych "Wiadomości", a Mathias uraczył tłum "prawie" czystą polszczyzną w swym niemalże dyktatorskim przemówieniu rodem z jakiejś anty-utopijnej rzeczywistości. Swoją drogą – jeśli kiedykolwiek ujęła Was grupa Rammstein przez śpiew w języku niemieckim, powinniście posłuchać Hatari choćby tylko ze względu na ich ojczystą mowę.

Oczywiście, pod kontrowersyjnym wyglądem, poruszaniem gorących tematów obecnych w kulturze (LGBT czy BDSM) kryje się przede wszystkim przekaz. Teksty są dosyć mroczne, traktujące o różnych formach zniewolenia i ciemniej stronie natury ludzkiej oraz świata jako miejsca absolutnie destrukcyjnego. Członkowie Hatari zresztą określają sami siebie jako zespół antykapitalistyczny i antykonsumpcjonistyczny (co jednak trochę nie zgadza się z regularną sprzedażą biletów na koncert, która w sumie nosi w sobie znamiona kapitalizmu).

Polecam formację wszystkim żądnym współczesnego, niezależnego widowiska, które z pewnością zapadnie w pamięć na długo. Warta ujrzenia na własne oczy jest sama postać sceniczna Mathiasa – człowieka o chłopięcej urodzie i kontrastującym z nią bardzo surowym usposobieniu (choć tylko na scenie). Wróżę panom z Hatari wielką karierę, bo nie idą wytyczoną ścieżką – a jak wiadomo, kto nie ryzykuje, nie pije szampana. Czekam zatem z niecierpliwością na kolejną okazję do zobaczenia grupy na żywo i życzę jej członkom, aby z odwagą parli w swej twórczości do przodu!

Komentarze: