Nasza fotorelacja: Perfect – zespół, który ze sceny schodzi niepokonanym

Nasza fotorelacja: Perfect – zespół, który ze sceny schodzi niepokonanym

Jak głosi jeden z kultowych kawałków grupy Perfect, „trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym”. I oto, drodzy Państwo, doczekaliśmy tego momentu: zaledwie siedem koncertów dzieli nas od ostatniego ukłonu Grzegorza Markowskiego na scenie z wraz z zespołem!

14 lutego Torwar pękał w szwach, bo zgromadzeni mieli smutną świadomość, że wydarzenie takie jak to może się już nie powtórzyć. Zanim jednak nadszedł czas pożegnań, fani mieli okazję wprowadzić się w artystyczny nastrój za sprawą Natalii Sikory – zwyciężczyni drugiej edycji The Voice of Poland. Zasłynęła dzięki niesamowitemu wykonaniu „Cry Baby” Janis Joplin, które warszawska publiczność miała okazję usłyszeć tamtego wieczoru. Jej charakterystyczny, ochrypły wokal nie pozwala o sobie zapomnieć i definitywnie wyróżnia Natalię z tłumu wokalistek.

Kiedy już scena przeszła we władanie gwiazdy wieczoru, rozpoczęło się prawdziwe show, owiane nutą melancholii. Wraz z pierwszymi dźwiękami „Lokomotywy z ogłoszenia” salę zalał wrzask uwielbienia. Od samego początku Grzegorz był pełen energii, jakby w ogóle nie myślał o zakończeniu kariery. Może tylko – udowadniając jak świetnym, potrafiącym wyczuć nastrój chwili jest frontmanem – pozwolił sobie na więcej, niż zwykle pogaduszek pomiędzy utworami. Nie było w tym dużo ckliwości – znalazło się jednak miejsce na piękne podziękowania dla bliskich członków zespołu za cierpliwość okazywaną im „kiedy to wracali przez 40 lat z tras wk**wieni i zestresowani”, za co muzycy zasługują na „500 lat w czyśćcu”.

W repertuarze na piątkowy wieczór znalazło się 19 przebojów – zarówno tych, które praktycznie nie znikają z fal radiowych, jak i tych znanych trochę mniej. W przypadku tych drugich na znaczną uwagę zasługują takie tytuły, jak „Bażancie życie”, „Adrenalina” czy „Objazdowe nieme kino”, które nie gościły w setlistach zespołu aż tak często (szczególną gratką dla widzów warszawskiego koncertu był ten ostatni, zagrany po raz pierwszy po kilkuletniej przerwie). Niemniej, Perfect i tak miał szczęście, bo fani co do zasady zawsze patrzyli na jego dorobek z perspektywy dziewięciu albumów, a nie jednej piosenki. Nawet te bardziej współcześnie wydane płyty, jak „DaDaDam” (2014) czy „Muzyka” (2016) niczym nie odbiegały od dotychczasowego dorobku, trzymały bardzo wysoko zawieszoną poprzeczkę i były przyjmowane przez fanów bardzo entuzjastycznie.

Koniec koncertu dosłownie zatrzymał tętno fanów na kilka sekund (a że przed nami jeszcze parę okazji do zobaczenia zespołu na żywo, to nie powiem w jaki sposób, by nie psuć niektórym niespodzianki!). Muszę jednak przyznać, że nie dało się zakończyć występu w godniejszy, bardziej zapadający w pamięć sposób. Panowie zeszli ze sceny z dumą – niczym królowie ustępujący z tronu, zostawiając swoje dziedzictwo innym.

Wprawdzie plany zespołu obejmują jeszcze kilka występów – najbliższy już 1 marca w... Londynie, a ostatni 19 czerwca w Gdańsku – jednak to właśnie w piątkowy wieczór w Warszawie zaczął się zamykać pewien rozdział w historii polskiej muzyki. Choć trudno mi wyobrazić sobie naszą scenę bez Perfectu, to mimo wszystko cieszę się, że nie powstały plany zastąpienia Grzegorza Markowskiego innym wokalistą i kontynuowania działalności grupy bez jego udziału. W przeciwieństwie do kilku innych rodzimych zespołów, które w ostatnich latach trochę na siłę usiłowały koncertować po odejściu swych liderów, tutaj chyba wszyscy mają świadomość tego, jak unikatowy głos posiada Grzegorz i że nie znajdzie się raczej nikt, kto będzie w stanie mu dorównać. W końcu, zgodnie ze słowami cytowanego na początku hymnu „Niepokonani”, lepiej pożegnać się z fanami „wśród tandety lśniąc jak diament” – a dawno już Perfect nie lśnił na scenie tak pięknie, jak teraz!

Komentarze: