Nasza fotorelacja: Rhapsody Of Fire w Warszawie!

Nasza fotorelacja: Rhapsody Of Fire w Warszawie!

Trasa Rhapsody Of Fire nie mogła zacząć się w lepszym momencie: chwilę przed tym, kiedy północną Italię zaatakował koronawirus, zespół opuścił Włochy, by ruszyć na podbój pozostałej części Europy. A mając na względzie twórczość Rhapsody od Fire, w tym „podboju Europy” jest nawet ziarno prawdy.

W poniedziałkowy wieczór w warszawskiej Progresji królował power of the most powerful metal – a jak wiadomo, nie ma innego dnia, kiedy człowiek ma zapotrzebowanie na power tak wielkie, jak w poniedziałek. Pierwszych przybyłych „dobudził” zespół Skeletoon – krajanie gwiazdy wieczoru, grający, jak sami to określają, „nerd metal”. Następny w supportowej kolejce był niemiecko-włoski zespół The Unity, powstały z inicjatywy dwóch członków Gamma Ray – Michaela Ehré oraz Henjo Richtera. Zresztą, dorobek brzmieniowy głównego zespołu tych muzyków słychać również w twórczości ich pobocznego projektu.

Zarówno w przypadku Skeletoon, jak i The Unity, jeśli chodzi o repertuar nasuwa mi się określenie „chwytliwy” – cóż, taka specyfika gatunku, że rytmiczne riffy dosyć łatwo wchodzą do głowy, a i nawet wokaliści obu bandów operują w podobnych skalach. Jednak każdy z tych zespołów ma własne smaczki w swojej twórczości, każdy obudowuje to nieco innym stylem, a już na pewno – w każdej z tych kapel drzemie ogromny potencjał.

Jeśli zaś chodzi o Rhapsody Of Fire, to nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, jaką legendą w metalowym świecie pozostaje ten zespół. Choć nawet najwierniejsi fani mogą się pogubić w historycznych zmianach składu, gdyż w pewnym momencie dawne Rhapsody dokonało podziału niemalże mejozowego, przez co na scenie funkcjonowało kilka formacji roszczących sobie prawo do jednego repertuaru.

W przypadku obecnego składu, z oryginalnych członków zespołu ostał się jedynie klawiszowiec Alex Staropoli. Jednak muszę przyznać, że Rhapsody zawsze miało szczęście do wokalistów – i tak jest również w przypadku aktualnego, Giacomo Voliego, który jawi się jako niezwykle charyzmatyczny frontman z wybitnie naturalnym kontaktem z publiką. Po raz pierwszy od długiego, długiego czasu miałam wrażenie, że lider grupy nie gra rock'n'rollowca na siłę, co – wierzcie mi – nie jest obecnie zbyt częste. O czysto wokalnych umiejętnościach pana Voliego nie ma nawet sensu się tutaj rozwodzić.

O ile tydzień temu w Progresji nastąpił drobny zgrzyt związany ze skróceniem setlisty grupy Hammerfall, o tyle teraz Rhapsody of Fire rozpieściło swych fanów dodatkowymi dwoma utworami! Cały set zamknął się w 19 kawałkach. Dużo, pomyślicie? A panowie znaleźli jeszcze czas, aby bezpośrednio po koncercie spotkać się z fanami, za co należą im się duże brawa.

Było majestatycznie, było zarazem radośnie, było również „za króla, za krainę i za góry”. Czego chcieć więcej? Może tylko częstszych wizyt Rhapsody Of Fire w Polsce, bo od poprzedniego występu zespołu w naszym kraju minęło długie 8 lat (choć fakt faktem, że w międzyczasie kilkukrotnie mieliśmy przyjemność gościć kolejne formacje pod wodzą drugiego obok Staropoliego z pierwotnych założycieli grupy – Luki Turilliego). A już na pewno, krótkiego oczekiwania na kolejną część rozpoczętej w zeszłym roku płytą „The Eight Mountain” kolejnej muzycznej sagi – chyba znalazłoby się parę osób, które chętnie usłyszałyby ponownie Giacomo Voliego w wersji studyjnej. I w sumie... właśnie tego możemy sobie życzyć!

Komentarze: