Nasza fotorelacja: Lao Che w katowickim MCK

Nasza fotorelacja: Lao Che w katowickim MCK

To był dla mnie wyjątkowy dzień. Koncert Lao Che w ramach pożegnalnej trasy „No to Che!” w katowickim MCK (pod szyldem MegaClubu) był moim pierwszym eventem w zamkniętej przestrzeni od marca 2020 roku.

Pandemia zapewne dała się we znaki również zespołowi, gdyż ogłoszone wydarzenia były już kilkukrotnie przekładane. Spięty i spółka ogłosili, że zespół żegna się ze sceną, ale nikt nie spodziewał się, że stanie się to dopiero w 2021 roku. Na szczęście pandemiczne okoliczności pozwoliły, aby trasa doszła do skutku. Jak zatem Lao Che zaprezentowali się w Katowicach?

Złapanie rytmu – zarówno przez zespół, jak i publikę – trochę potrwało. Początkowe utwory, w tym „Wielki Kryzys”, wyszły dość niemrawo. Muzycy się jednak łatwo nie poddali. Wraz z „Kapitanem Polska” ruszyła machina. Ożywiła się publika – a sala była naprawdę nieźle zapełniona! – a Lao Che rozwiązali worek z hitami. Usłyszeliśmy świetne wersje „United Colours of Armagedon”, „Magistrze Pigularzu” i „Wojenki”. Zagadywał również Spięty, rzucając ze sceny teksty w stylu: „Kato! Jesteście tam?!”. To był moment, gdy wszyscy bawili się już w najlepsze.

Doskonale wypadło też „Hydropiekłowstąpienie” i – chyba najlepszy tego dnia – „Govindam”. Bisy to już klasyka: „Szkolnictwo” (czyżby nawiązanie do rozpoczętego roku szkolnego?), „Nie raj” (rozpoczynający riff zrobił prawdziwą furorę wśród uczestników, co mnie jednak nie dziwi, bo to jedna z najlepszych zagrywek współczesnego rocka) i „Polak, Rusek I Niemiec”. Pożegnanie z klasą.

Po koncercie zespół wyszedł do czekających fanów, podpisując płyty i wymieniając kilka zdań.

Będzie mi brakowało Lao Che na koncertowej mapie Polski. To świetny zespół, który wyróżnia się bogatymi aranżacjami, świetnymi tekstami i zabawą muzyką. No to Che!

Komentarze: