Nasza fotorelacja: Gotthard + Magnum w Berlinie!

Nasza fotorelacja: Gotthard + Magnum w Berlinie!

Zapraszamy do oglądania zdjęć i lektury relacji z koncertu zespołów Gotthard i Magnum w berlińskiej hali Tempodrom!

* * *

Są takie koncerty, na które czeka się latami – i dla mnie jednym z nich był występ szwajcarskiego zespołu Gotthard. Chociaż fanem tej mocno niedocenianej formacji jestem od dobrych 15 lat, długo nie udawało mi się zobaczyć jej na żywo. Nie licząc krótkiego występu w roli supportu The Rolling Stones w Pradze w 2018 roku, jakimś cudem przechodziły mi koło nosa wszystkie okazje, by wziąć udział w występie mojej ulubionej grupy z kraju sera, zegarków i scyzoryków.

Gdy wreszcie zdawało się, że po premierze najnowszej płyty Gottharda, „#13”, wymarzony wyjazd może w końcu dojść do skutku, na przeszkodzie stanęła pandemia. Dosłownie kilka dni po tym, jak album pojawił się w sklepach, świat zatrzymał się w obliczu zatrważającego koronawirusa, a jakiekolwiek koncertowe plany trzeba było odłożyć na wiele miesięcy. Trasa Szwajcarów przekładana była aż trzykrotnie: wiosna roku 2020 zmieniała się kolejno w zimę roku 2020 i jesień roku 2021, by finalnie stać się wiosną roku 2022. Berlin, 3 maja? Brzmiało jak znakomity plan na majówkę!

Korzystając z urlopu i słonecznej pogody, wraz z moją Narzeczoną udaliśmy się zatem do stolicy Niemiec na długi weekend. Odhaczywszy wszystkie ważniejsze turystyczne punkty na mapie Berlina i mając w nogach bite 35 kilometrów, trzeciego dnia pobytu udaliśmy się w końcu pod bramę przypominającej nieco fortecę Saurona z „Władcy pierścieni” hali Tempodrom, gdzie miał odbyć się główny punkt programu naszej wyprawy. Pierwszym, co rzuciło nam się w oczy, był fakt, iż będziemy jednymi z najmłodszych uczestników koncertu – co w sumie nie mogło dziwić, biorąc pod uwagę, że w roli supportu miał pokazać się brytyjski zespół Magnum, który działalność rozpoczynał jeszcze na początku lat siedemdziesiątych. Mimo upływu lat, autorzy kultowego „On A Storyteller’s Night” wciąż radzą sobie na żywo znakomicie – rzekłbym wręcz, że dużo lepiej, niż wielu młodszych od nich artystów. Z całą pewnością świetnie rozgrzali publikę przed występem headlinera wieczoru – a smaczku całej sytuacji dodaje fakt, że przed wielu laty role były odwrócone i to właśnie Gotthard otwierał koncerty Magnuma.

Tuż po 21:00 na scenie pojawili się wreszcie najważniejsi aktorzy przedstawienia. Zaczęli od dwóch utworów ze swojego najnowszego krążka – „Every Time I Die” i „10.000 Faces”. Co ciekawe, zwrotki w drugim z wymienionych utworów frontman zespołu, Nic Maeder, śpiewał przez megafon. Kapitalny efekt! Następnie zespół wykonał swoją wersję piosenki „Hush” (napisanej przez Joego Southa, ale najbardziej znanej z coveru autorstwa Deep Purple), by przejść do przeglądu swych największych hitów – wśród których znalazły się takie utwory, jak „Missteria”, „Stay With Me”, „Top Of The World” czy „Feel What I Feel”. Potem sięgnęli po kilka bardziej niszowych piosenek – „The Call”, „What You Get” i wyjątkowo zapadającą w pamięć „Master Of Illusion”. Każdy z wymienionych kawałków brzmiał po prostu mistrzowsko – wszyscy członkowie grupy przez cały czas popisywali się swoim kunsztem. Prym wiódł wspomniany Nic, który na żywo prezentuje się niesamowicie – popisy wokalne to jedno, ale jego charyzma sceniczna jest wręcz niepodrabialna! Wydawało się, że po tragicznej śmierci legendarnego Steve’a Lee (zginął w 2010 roku w wypadku drogowym) ciężko będzie znaleźć wokalistę, który będzie do tego zespołu pasował równie dobrze – a jednak, udało się! Niezależnie od tego, czy śpiewa piosenki ze „swoich” płyt, czy z tych wydanych jeszcze za życia jego poprzednika, Nic po prostu kradnie show. Ależ to jest świetny artysta!

W połowie koncertu niemal wszyscy muzycy opuścili scenę – pozostali na niej tylko Nic i klawiszowiec Ernesto Ghezzi, zaczynając akustyczną część występu od piosenki „Let It Rain”. Po chwili na deski Tempodromu powrócili obaj gitarzyści, Leo Leoni i Freddy Scherer, a także basista Marc Lynn – by wykonać kultową balladę „One Life, One Soul”, dedykowaną pamięci Steve’a. Już z perkusistą Flavio Mezzodim grupa zamknęła tę część seta energicznym kawałkiem „Sweet Little Rock N' Roller”, by płynnie przejść do kolejnej elektrycznej partii koncertu, w której znalazło się miejsce dla takich utworów, jak „Remember It’s Me”, „Starlight” czy „Mountain Mama”. Po tej ostatniej piosence Nic na chwilę usunął się w cień i swoje 5 minut chwały dostali utalentowani instrumentaliści. Najpierw najświeższy członek zespołu, Flavio Mezzodi, urzekł publiczność swymi popisami na perkusji, a następnie do głosu doszli Freddy i lider zespołu, Leo, prezentując gitarowy „pojedynek”, w którym znalazło się miejsce dla fragmentów piosenek „Smoke on the Water”, „Seven Nation Army” i „Black Night”. Następnie zespół zamknął regularną część seta pełnym energii, ikonicznym kawałkiem „Lift You Up”.

Po krótkiej przerwie Gotthard powrócił na scenę, by zagrać kilka utworów na bis. Zaczęli od kolejnej poruszającej ballady, „Heaven”, by następnie zakończyć cały występ z przytupem – a to za sprawą utworów „Anytime, Anywhere” i „The Mighty Quinn”. Wreszcie, po prawie dwóch godzinach grania, przy aplauzie rozentuzjazmowanej publiczności zespół zszedł ze sceny, rozdając zgromadzonym pod nią fanom pamiątki w postaci kostek gitarowych i pałeczek. Przyznam szczerze, że dawno nie było mi tak szkoda, że koncert już się kończy – zapewne po części to efekt pandemii, ale przez kilka ładnych lat nie widziałem równie znakomitego show! Tu zagrało po prostu wszystko: klimatyczne miejsce koncertu, znakomita akustyka i efekty świetlne, energia płynąca ze sceny, kontakt obu zespołów z publicznością, zestawy zagranych utworów (choć muszę tu wbić moim ulubieńcom tycią szpileczkę – Gotthard mógł pokusić się o jeszcze 2-3 dodatkowe utwory z nowej płyty, choćby grane na początku tej trasy „Bad News” i „S.O.S.”), wreszcie – wspaniałe towarzystwo w postaci mej Narzeczonej, która nie dość, że dzielnie towarzyszy mi w koncertowych wyprawach, to jeszcze złapała zajawkę na twórczość Gottharda i obiecuje, że jeszcze niejeden raz wybierzemy się zobaczyć ich na żywo. Na tej trasie pewnie się już nie uda, ale jesienią – kto wie…? A może w końcu wpadną i do Polski? Tak czy inaczej, kolejnej okazji do spotkania z zespołem wypatruję z niecierpliwością!

korekta: Natasza Sakson

Komentarze: