Marcin Rozynek prezentuje nowy teledysk

Marcin Rozynek prezentuje nowy teledysk

Teledysk wyreżyserował Alan Kępski, twórca teledysków m.in. Kari Amirian, Sorry Boys. Na nowym albumie „Second Hand” znajdziesz piosenki takich wykonawców jak: Hey, L.Stadt, Smolik, Paristetris, czy Homosapiens, a także wielu innych - w nowych aranżacjach, w interpretacji Marcina Rozynka.

Dlaczego trzy lata przerwy?

Intuicja. Chodzi o przetrwanie:) Żeby nie zapaść na chorobę „ciągłego uczestniczenia w świecie”, jak pisze Marek Zagańczyk w swej książce „Cyprysy i topole”, nie zmęczyć się tą ciągłą bezustannością wszystkiego. Może i patetycznie, ale prawdziwie. Zwłaszcza że z oglądu świat wygląda dużo lepiej niż od środka. Poza tym na szczęście muzyka to nie sport, gdzie nie może być chwili przerwy w pogoni za uciekającą piłką.

Inspiracje do płyty?

Tu chyba brak jakiejś grubej filozofii, prędzej zdrowy odruch, niż jakiś siedmiomilowy krok. Każdy ma w życiu jakieś ulubione piosenki, i miło jest móc zagrać je, zaśpiewać i wydać na płycie. Ot, po prostu. Co nie znaczy, że nie towarzyszył temu jakiś konkretny pomysł (megainteligentny:), przepis na całość, żeby na przykład zawęzić pole tylko do polskich autorów, czy też, by raczej nie sięgać po jakieś piskliwe radiowe przeboje. Ale tego rodzaju zamiary, czy może konkretne decyzje, pojawiły się później, chyba dopiero przed samymi nagraniami.

A dlaczego w ogóle płyta z piosenkami innych autorów?

Chyba doszedłem do jakiegoś punktu, zresztą chyba już któryś raz, może podobnie jak z Atmosphere, lecz nie w sensie jakiegoś rezultatu, ile bardziej prostego poczucia, rodzaju świadomości, że jakaś ostatnia kropla oderwała się już, że pojawiła się pierwsza, która już nie mogła się zmieścić. Że chyba będzie lepiej nie skupiać się znów na czubku własnego nosa, może dać się zabrać w jakąś podróż. Choć raz rozsiąść się - nie przeczę, że wygodnie – w czyjejś łódce i pozwolić mu powiosłować. Wtedy przynajmniej można się skupić na przyglądaniu się temu, co dookoła.

Bo takie płyty to też kopalnia doświadczeń: inni ludzie, obce dźwięki, cudze piosenki, słowa, które nie nam przyszły do głowy... Więc pewnie też rodzaj kuracji. Inna rzecz, że podobnej do tej, jaką stosuje się wobec dzieci, kiedy to dla uporządkowania im spraw w mózgu i wytworzenia pewnych rodzajów świadomości, raz na jakiś czas chowa im się część zabawek - żeby im się od ich nadmiaru, albo też z przyzwyczajenia do nich, przypadkiem nie pomieszało w głowie. Najbardziej kreatywni rodzice stosują ją, żeby wzmóc w swoich dzieciach kreatywność.

Dlaczego akurat takie brzmienia, takie aranże, od których po raz pierwszy twoje płyty pozycjonowane są jako alternatywa?

Studia dźwiękowe stoją otworem, pewnie jak nigdy dotąd, każdy może wejść i zrobić wszystko tak jak sobie życzy. My dzisiaj zrobiliśmy to tak. A ponieważ nigdy nie nagrywam piosenek dla tych, którzy nie będą ich lubić, to zawsze robię tak jak lubię. W życiu nie sposób zadowolić wszystkich, więc najlepiej przynajmniej z pełną uczciwością zadowolić siebie.

Stwarzać nowe światy, odkrywać kogoś kim nie byliśmy, mówią poeci. A Phamuk nawet radykalnie: tworzenie to sukcesywne porzucanie siebie. Więc okej, nagraniem takiej płyty niewątpliwie nabrałem dystansu, i to nie tylko do siebie.

Czy czegoś żałuję?

Chyba tylko tego, że jakimś cudem nie znalazła się na płycie któraś z piosenek Lecha Janerki, który, nie będę ukrywał, muzycznie zawsze starczał mi w tym kraju za wiele.

Johny Cash?

Tak, znalazłem w nim ten rodzaj spokoju podróżnika, tę świadomość, że dokądś dotarł, może nawet czegoś się dowiedział. Mądrość człowieka, który być może poczuł pełnię, kiedy już niczego na siłę nie szukał. Zwłaszcza w American Recordings IV, V i VI, które nagrał z Rickiem Rubinem. Więc chciałem spróbować odnieść się do czegoś, co minęło, co już było, choć raz nie zapuszczać się w przyszłość, nie wyglądać jej tak natrętnie.

Zresztą doszło do dziwnej sytuacji, słucham dziś innej muzyki niż ta, z którą mogę się kojarzyć. Bo zawsze kiedy już kończę słuchać „Siłacza”, to czasem owszem, Beach House - chwilami, Other Lives, czy irytująco ciekawy Sufjan Stevens, ale przede wszystkim Debussy, Ravel, Straviński, Bach - wszystko jako findament; a dalej już Reich, Glass, Cage, Stockhausen. Nic na to nie poradzę.

Muzycy?

Przede wszystkim świetny gitarzysta, Olek Świerkot z Miss Polski i Kuba Galiński aktualny Fryderyk za produkcję roku:) Ale to w ogóle praca zbiorowa, bo poza – co chyba jasne - kilkunastoma autorami kilku genialnych piosenek, też Paweł Jóźwicki - komórka macierzysta, dawca pomysłu i czuwający nad wszystkim druh drużynowy, zwłaszcza w bardzo delikatnej kategorii jaką jest dobry, jeśli nie świetny gust. Monika Biss, która nadała temu wszystkiemu tytuł, Andrzej Smolik odpowiedzialny za mastering, świetny Łukasz Korybalski na trąbce, Justyna Straszyńska na wiolonczeli, czy Krzysztof Domański na gitarze i Marcin Ułanowski na bębnach w jednym z utworów

Komentarze: