Dżentelmeni Metalu nie zatrzymują się nawet na chwilę! Ledwo skończyło się lato i plenerowe koncerty, a oni znów ruszyli w trasę – tym razem promując materiał z wydanej niedawno płyty „O Jeden Most Za Daleko”. W minioną niedzielę właśnie w tym celu po kilku miesiącach przerwy ponownie odwiedzili Bydgoszcz.
Podobnie jak na początku roku, także i tym razem Kochankowie wystąpili w zdobywającej sobie coraz większą renomę Fabryce Lloyda. W charakterze wsparcia przywieźli ze sobą tym podkrakowski zespół Inclusion. Grupa, która określa się jako grająca metal alternatywny, ma na końcie 3 EP-ki i pierwsze sukcesy, włącznie ze znakomicie przyjętymi występami na festiwalach w Niemczech oraz w Czechach. Trzeba przyznać, że również w mieście nad Brdą poradziła sobie świetnie, przygotowując publiczność na show Dżentelmenów Metalu – i to wszystko w sytuacji, gdy jedyną piosenką w ich secie, jaką kojarzyła większość zgromadzonych, był cover amerykańskiego klasyka „Born To Be Wild”. Niemała w tym zasługa frontmana tej formacji, Filipa Tymoteusza Przybylskiego, który zdominował scenę swą ekspresyjnością (mimo cokolwiek frapującego ascetyczno-dresiarskiego image’u) i mocnym, melodyjnym wokalem – ale trzeba podkreślić, że pozostali członkowie Inclusion nie pozostali daleko w tyle za swoim frontmanem. Na pewno warto śledzić rozwój ich kariery, bo talentu i pasji do muzyki im nie brakuje.
Po półgodzinnej przerwie scenę objęli w posiadanie Dżentelmeni Metalu. Jak zwykle, zaczęli z przytupem – tym razem otwierając występ piosenką zatytułowaną… „Otwieracz”. Nawet jak na nich, jest to utwór cokolwiek niesztampowy – sprawdźcie sami, o czym opowiada! Po „Otwieraczu” przyszedł czas na robiące w ostatnich miesiącach prawdziwą furorę „Cudzesy”, a następnie zespół rozpoczął przegląd największych hitów z całej swej dyskografii – nie mogło więc zabraknąć takich hitów, jak „Piątunio”, „Andżeju…” czy „Zdrajca Metalu” – przeplatając go z kolejnymi kawałkami z nowej płyty, z których bodaj największą furorę zrobił utwór o wiele mówiącym tytule, czyli „Numer z banjo” (ależ instrumentalny popis przebranego za kowboja Kazona!). Muszę przyznać, że Nocny Kochanek świetnie wyważył proporcje między starymi a nowymi kawałkami – byłem ostatnio na kilku koncertach, podczas których artyści, niby to promując nowe wydawnictwa, grali po 3-4 utwory z nich pochodzące, a tymczasem Krzysiek Sokołowski (jak zwykle niepowtarzalny i czarująco bezczelny!) i spółka zagrali na żywo aż 8 z 11 utworów ze swojego wciąż pachnącego świeżością krążka. Taką promocję to ja rozumiem!
Właśnie jeden z nowych utworów, „Wampir”, otworzył bisy – i był to zdecydowanie najciekawszy wizualnie fragment koncertu. Ciemne, czerwone światła (które jako fotograf pod nosem siarczyście przeklinałem…) fantastycznie nakręciły klimat tego przedstawienia, w którym Krzysiek zaprezentował się, a jakże, w stroju wampira vege, za nic w świecie niepotrafiącego dostosować się przy rodzinnym stole do zasady „wypij krew, ziemniaki zostaw”. Po tak krwistym performansie wjechał nieco luźniejszy klimat – „Łatwa nie była”, potem kochany przez wszystkich „Koń na białym rycerzu” (jak zwykle z nieodłącznym intro wygrywanym przez perkusistę Żurka na flecie) i wreszcie, na zakończenie, legendarny „Minerał Fiutta”. Było pierdolnięcie, były wygłupy, była zabawa – generalnie, było tak, jak być powinno, czyli zajebiście. Czy czegoś zabrakło? Może paru ulubionych piosenek w setliście – no bo jakże to tak, bez „Karate”, „Wielkiego Wojownika” i choćby jednego kawałka ze „Stosunków Międzynarodowych” („Liźnij go”!)?! Panowie, to się nie godzi – proszę o update setlisty już od piątkowego koncertu w Toruniu. Ostrzegam – przyjadę sprawdzić, czy wniosek przeszedł!