Drugi dzień festiwalu rozpoczęłam od występu Imminence na Main Stage.To moje drugie spotkanie z tą grupą. Szwedzi grają metalcore. Wzbogacają swoją ofertę o skrzypce w rękach wokalisty. Stosunkowo wczesna pora więc publiczność niewielka.
Po nieco „nerwowym” przedstawieniu przemieściłam się na Park Stage. Bardzo dobra propozycja progresywno-metalowej muzyki. Prym wiodły tu gitary. Podobał mi się głos wokalisty. Bardzo mocny, przejrzysty, pasujący do różnych gatunków muzycznych.
Potem przyszła kolej na Sunnatę na małej Sabbath Stage. W wielkim tłumie z wielką przyjemnością wysłuchałam psychodelicznej, miejscami mantrycznej muzyki. To było to!
W dalszej kolejności udałam się znów pod dużą scenę, ciekawa, jaką propozycję ma do pokazania Lost Society. To fiński trashmetal, w którym panowało tyle chaosu, że trudno to było wysłuchać do końca. Za to prawdziwą perełkę zobaczyłam na Desert Stage. To jeden z dwóch greckich zespołów, które w ostatnich latach zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Nazywają się Planet of Zeus. Grają bardzo żywiołowo kapitalny hard-rock oparty o najlepsze tradycje. Charyzmatyczny wokalista zagrzewał skutecznie do zabawy. Tłum szalał i ledwo mieścił się wokół sceny.
Niesamowite przeżycia towarzyszyły mi podczas słuchania Electric Wizard na Park Stage. Ta metalowa angielska grupa dosłownie wbiła mnie w ziemię. Ta dołująca (w dobrym tego słowa znaczeniu) okraszona była bardzo sugestywnymi obrazami. Świetna sprawa!
Zajrzałam jeszcze na The Shrine Stage posłuchać Carpathian Forest. To typowi przedstawiciele norweskiego blackmetalu. Bardzo dużo wszystkiego. Niesamowite nagromadzenie dźwięków. Finałem tego dnia był występ amerykańskiej legendy Danzig. Hard-rock rodem trochę z lat siedemdziesiątych. Bardzo dobra, profesjonalnie wykonana robota. Przyjemnie się słuchało, ale bez fajerwerków.
Czekam na dzień trzeci.