Minęło 40 lat, odkąd Tom Waits zaprezentował światu przełomowy album „Swordfishtrombones”.
Jego najpiękniejsza pięcioalbumowa seria, od „Frank Wild Years” do „The Black Rider”, doczekała się właśnie nowego jeszcze piękniejszego oblicza, osobiście stworzonego przez artystę i jego żonę.
Osobiście nadzorowany przez Toma Waitsa i Kathleen Brennan (songwriterka i producentka, prywatnie – żona artysty) katalog został na nowo zremasterowany przy użyciu oryginalnych taśm. „Swordfishpumbones” (1983), jego znakomita kontynuacja „Rain Dogs” (1985) oraz kończący trylogię „Franks Wild Years” (1987) są już dostępne na CD. 22 września trylogia ukaże się również na winylach.
Wrzesień to nie tylko 40. rocznica „Swordfishtrombones”, ale i 30. rocznica „The Black Rider”. Z tej okazji 6 października do sprzedaży wejdą także „Bone Machine” (1992) oraz mocno niedoceniona współpraca Waitsa z Robertem Wilsonem i Williamem S. Burroughsem, „The Black Rider” (1993).
Fani mogą usłyszeć muzykę Waitsa w nowej jakości jeszcze przed zamówieniem wersji fizycznej. Wszystkie albumy są już dostępne w serwisach streamingowych.
Poza CD, każdy z albumów zostanie wydany w dwóch wersjach winylowych: w czarnej i limitowanej kolorowej wersji. Wyjątkowe, kolorowe winyle można już zamówić w przedsprzedaży: https://muzyka.sklep.pl/tom-waits
Tom Waits jest bohaterem najnowszego podcastu z cyklu „Archiwum Metz”:
Mefistofeles rocka, którego połączył z przedwojennym kabaretem, bluesem z głębi samego siebie i unikatową osobistą poezją najwyższej próby.
Artysta osobny – Tom Waits. Ulubiony muzyk wszystkich muzyków.
Wszystkie albumy zostały zremasterowane przez Chrisa Bellmana (Bernie Grundman Mastering) pod okiem długoletniego inżyniera dźwięku Waitsa, Karla Derflera. Bellman dokładnie wykorzystał oryginalne taśmy, a następnie zremasterował dźwięk w wysokiej rozdzielczości. Najnowsze winyle ukażą się ze specjalnymi zdjęciami Waitsa, a także grafiką i opakowaniem, które odzwierciedlają oryginalne wydawnictwa. Co ciekawe, „The Black Rider” i „Bone Machine” nigdy wcześniej nie ukazały się na winylu poza Europą.
Uznane przez fanów i krytykę albumy Toma Waitsa stanowią dowód wszechstronności i łatwości, z jaką potrafił wkraczać na nowe kreatywne terytoria. Waits przeistoczył się z upojonego bluesmana z lat 70. z siedmioma albumami, w rzeźbiarza dźwięku, wydobywcę podświadomości, abstrakcyjnego orkiestratora, dźwiękowego kubistę – zachowując przy tym wrodzony lirycyzm, melodyczną inwencję i człowieczeństwo. Luźne porównanie: Picasso przechodzący od wykwintnych dosłowności do przelewania swoich myśli oraz idei na płótno. Waits pozostał malarzem, ale ramy były zrobione z krwi, kości, piór i starych gaźników.
Współpracując z eksperymentalnym kompozytorem Francisem Thummem i czerpiąc inspirację z twórczości Harry’ego Partcha oraz przyjaciela Captaina Beefhearta, muzyk nieustannie na nowo odkrywał swoje brzmienie. W wywiadzie z 1983 roku przyznał: – Próbowałem wsłuchać się w hałas w mojej głowie i wymyślić jakąś orkiestrową dewiację, niczym ze złomowiska.
Nie żeby jego wczesne albumy były pozbawione artystycznego postępu – znalazły się na nich jazzowo-folkowe ballady z niezwykłego debiutu „Closing Time” (niedawno zremasterowanego z okazji 50. rocznicy), „Nighthawks at the Diner”, „Small Change”, „Burma Shave” z „Foreign Affairs” czy „Heart Attack And Vine”. Każde z jego dzieł było doskonałe samo w sobie. Waits obrał jednak nowy kierunek przy „Swordfishtrombones”.