Bezapelacyjnie Il Divo jest ukochanym kwartetem wokalnym Polaków. Koncert w łódzkiej Atlas Arenie dostarczył całą paletę emocji.
Można było śmiać się i wzruszać, tańczyć i śpiewać, a nade wszystko chłonąć muzykę! Publiczność wysłuchała dobrze znanych sobie przebojów i kilku, których dawno zespół nie śpiewał. To był dobrze spędzony wieczór z piosenkami nurtu classical crossover.
Nie ma na świecie bardziej popularnego kwartetu wokalnego niż Il Divo. Zespół koncertuje od blisko 20 lat i cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem. W Polsce fani pokochali go od pierwszego koncertu, który odbył się już 11 lat temu w Atlas Arenie w Łodzi. Od tego momentu wracał do Polski jeszcze osiem razy. To absolutny rekord i prawdziwy fenomen.
W czym tkwi tajemnica tak ogromnej popularności Il Divo w Polsce? Przede wszystkim w nieśmiertelnych utworach, znanych na całym świecie. Zaaranżowane i zaśpiewane przez czterech wokalistów nabrały nowego sznytu. Gatunek classical crossover, którego Il Divo jest prekursorem, pokochała publiczność niemal natychmiast i wciąż znajduje nowych miłośników.
Czwartkowy koncert był prawdziwą gratką zarówno dla zagorzałych fanów zespołu, jak i widowni, która dopiero co trafiła na koncert Il Divo. Dla tej pierwszej grupy odbiorców z pewnością niespodzianką był powrót zespołu do utworów z początkowych albumów. Kwartet przypomniał piosenki „Musica”, „Passerà”, „Mama” czy „Everytime I Look At You”, które w Polsce dawno nie były słyszane. Z kolei na nowych odbiorcach na pewno duże wrażenie zrobiły brzmienie i świetne zgranie całej czwórki. Widać, że wokaliści dobrze się rozumieją i uzupełniają, choć Steven LaBrie, po śmierci Carlosa Marina, dołączył do zespołu zaledwie dwa lata temu.
Wokalistom na scenie towarzyszyła Orkiestra Akademii Beethovenowskiej, a koncert dostarczył całą paletę emocji. Można było się wzruszyć i uronić łezkę, zaśpiewać, zatańczyć i najzwyczajniej spędzić miły wieczór. Fani nie szczędzili braw, wielu udało się zdobyć autografy, które, zwłaszcza David Miller, bardzo chętnie rozdawał. Sami panowie w czarno-złotych marynarkach prezentowali się niezwykle szykownie. A takie przeboje jak „My Girl”, „Ain’t No Mountain High Enough” czy największy “Regresa a Mi” - wprawiły publikę w świetny nastrój. Zespół zakończył koncert utworem „My Way”. I choć fani domagali się jeszcze bisów, po około 100 minutach Il Divo zeszło ze sceny.
- Po tegorocznym koncercie Il Divo w Atlas Arenie w Łodzi nachodzi mnie taka refleksja: pierwszy koncert Il Divo zorganizowaliśmy już ponad 11 lat temu, też w Atlas Arenie w Łodzi. Minęło więc sporo czasu. Do tego zresztą nawiązał jeden z członków zespołu podczas koncertu. W czasie ostatnich lat wiele się wydarzyło, także wśród członków zespołu: były nowe miłości, rozwody, urodziły się dzieci i różne rzeczy działy się w rodzinach. Spotkała ich także tragedia, gdy zmarł Carlos Marin - jeden z członków zespołu. I można powiedzieć, że wśród odbiorców i fanów Il Divo zachodziły te same procesy. Jedno jednak pozostaje niezmienne: Il Divo jest ciągle tak samo popularne i tak samo entuzjastycznie odbierane podczas koncertów. W tej sytuacji nie pozostaje nic innego jak tylko życzyć sobie, aby ten entuzjazm nigdy się nie skończył – powiedział Janusz Stefański z agencji Prestige MJM, która zorganizowała koncert Il Divo w Atlas Arenie.