Koncerty klubowe najlepszego zespołu w historii rock’n’rolla zawsze mają w sobie coś elektryzującego.
Obowiązuje zasada „mniej znaczy więcej”, kiedy stadionowi idole pojawiają się w bardziej ludzkiej postaci, na wyciągnięcie ręki. Dla szczęśliwców, którzy mogą wówczas oglądać z bliska, taka noc ze Stonesami jest jeszcze bardziej wyjątkowa. Taka sytuacja miała miejsce 4 listopada 2002 w Wiltern Theatre w Los Angeles. Teraz wszyscy możemy odtworzyć to doświadczenie.
„The Rolling Stones w latach 2002-2003 zagrali 117 koncertów w ramach trasy Licks, jednak występ z Wiltern szczególnie zapisał się w niesamowitej, 60-letniej historii występów na żywo legendarnej grupy”.
Esej Paula Sextona „When The Stones Rocked The Wiltern”
Trasa Licks obejmowała świętowanie 40-lecia zespołu oraz promowała kompilację „40 Licks”. Rozpoczęła się latem w Bostonie. Zespół dał także koncert w Palais Royale w Toronto. Próby trwały kilka tygodni. – To był jeden z najgorętszych koncertów, jakie pamiętam – wspomina Mick Jagger. – Prawdziwa próba przetrwania upału. 35 stopni i okropna wilgotność powietrza.
Za sprawą sugestii Micka rozpiska trasy Licks była mieszanką koncertów stadionowych, halowych i kilku bardziej kameralnych dat. Mało kto może pozwolić sobie na taką mieszankę. W kreatywny sposób odeszli od standardowej logistyki przy tournée. Wraz ze swoją sumienną załogą techniczną Stonesi podróżowali po świecie z trzema kompletami elementów niezbędnych do produkcji. Setlisty były dobierane do warunków i rozmiarów obiektu. Grupa wybierała z łącznej liczby 120 przygotowanych utworów na trasę.
W rozmowie tuż przed rozpoczęciem Licks, Ronnie Wood powiedział mi o szczęśliwych losach związanych z setlistą: – Na każdy z tych koncertów przygotowaliśmy sporo niespodzianek oraz solidny research. Przygotowaliśmy się z całego „Exile On Main St.”, prawie całych „Some Girls” i „Black and Blue”. Daj mi tytuł piosenki, od „Beggars Banquet” wzwyż. Poszliśmy naprawdę szeroko.
– Nie mogliśmy zrobić przewidywalnych koncertów – kontynuuje Ronnie. – Potrzebowaliśmy możliwości zaskoczenia publiczności. Przetestowaliśmy kilka takich chwytów w Toronto i wszystkie zdały egzamin. Możemy iść krok dalej, w nieznane, ludziom się to spodoba. Daliśmy sobie więcej przestrzeni i luzu.
– Jeden z powodów, dla których to robimy, to chęć stworzenia czegoś interesującego dla naszej publiczności oraz dla samego zespołu. Muszę myśleć znacznie więcej niż kiedyś o setlistach – tak Jagger opowiadał o przygotowaniach do wielowymiarowej trasy Licks.
W jednym z wywiadów Jagger wyjaśnił, jak oddziałują na niego koncerty o mniejszej skali: – Moja rola jako frontmana zmienia się: bardziej intensywnie śpiewam niż wykonuję, akcent pada na gesty. Są utwory, których nie da się wykonać w wielkich obiektach. „Stray Cat Blues” nie należy do moich ulubionych piosenek, ale w Wiltern wypadła naprawdę dobrze. Z kolei przy takich utworach jak „That’s How Strong My Love Is” na kameralnym koncercie możesz wyciągnąć soulowe nuty, które nie są możliwe, gdy grasz na stadionie.
Charlie Watts także był optymistą w kwestii koncertów na mniejszą skalę: – Na scenach teatralnych zazwyczaj jest lepsza akustyka.
Czy perkusista spodziewał się, że w 2002 roku po raz kolejny wyruszy w gigantyczne światowe tournée? – Nie – odpowiada z niezmąconym spokojem. – Gdybyś zapytał mnie o to samo w 1991 roku, też bym tak nie pomyślał.
Po zagraniu pierwszych 22 koncertów z Licks, zespół dotarł do Hollywood na wyjątkową noc w Wiltern, na rogu Wilshire Boulevard i Western Avenue. Miejsce otwarto w 1931 jako wodewil. Przetrwało kilka dekad, niemal zostało zburzone w końcówce lat 70., by w latach 80. ponownie otworzyć się – tym razem jako miejscówka przeznaczona głównie dla fanów rocka. Tom Petty and the Heartbreakers zagrali tam niezapomniany występ 1985. Na scenie Wiltern pojawiali się także m.in. Tears For Fears, Heart, Neil Young, a przez 10 nocy w 2019 sceną zawładnęła Madonna ze swoim Madame X Tour.
Na koncercie Stonesów w Wiltern wśród publiczności znaleźli się nie tylko wspomniani wyżej Tom Petty czy Neil Young. W audytorium, na które składało się niemal 2500 osób, znaleźli się również m.in. Sheryl Crow, Johnny Depp, Stephen Stills czy Eddie Murphy. Bilety w cenie podstawowej sprzedawano za 53,50 dolarów, jednak u koników ceny wahały się od 600 do 1200 dolarów. Na dole usunięto wszystkie siedzenia.
Dwa dni wcześniej Stonesi zagrali rewelacyjny występ w Anaheim, a 48 godzin po Wiltern mieli zagrać kolejny wielki koncert, w Tacoma Dome. W międzyczasie czekał ich dwugodzinna podróż poprzez wszystkie epoki i style w swoim 40-letnim dorobku.
Związki The Rolling Stones z Los Angeles sięgają ich pierwszej wizyty w Stanach w czerwcu 1964. Grupa przyleciała Boeingiem 707 z Nowego Jorku i udała się do Beverley Hilton Hotel. Później wsiedli do busa, by zagrać debiutancki koncert w USA, 100 km od LA, w Swing Auditiorium w San Bernadino – jednym z miejsc, o których śpiewali w swojej wersji „Route 66” Bobby Troup.
Przez kolejne dekady Miasto Aniołów gościło Stonesów w 1996 w Hollywood Bowl, Palladium w 1972, Coliseum w 1981, Dodger Stadium w 1997. Koncert w 2002 różnił się diametralnie od pozostałych. Żadnych telebimów, rozbudowanej scenografii, a w setliście brak „Satisfaction”, „Sympathy”, „Street Fighting Man” czy „Gimme Shelter”. Na jedną noc, rock’n’roll przeistoczył się w coś zgoła innego.
Podwaliny pod set dało „1-2” z „Jumpin’ Jack Flash”, a Jagger doprowadził zespół do „Live With Me”. Szczególnie ważne z dzisiejszej perspektywy są solówki Bobby’ego Keysa. Ciężko też nie uronić łzy, gdy oglądamy tylko z pozoru dyskretnego Wattsa, wykonującego atletycznie rytm do „Hand of Fate”.
Jako support Stonesów w Wiltern wystąpił Solomon Burke z niemal godzinnym setem. Jeden z króli soulu zaliczał młodych Stonesów do swoich poddanych. Dziękując mu, Jagger oddał hołd staroszkolnej teatralności Solomona: – Keith trochę się martwi, że będę prosił o tron i czerwony dywan, ale mam sporo do nadrobienia.
Salomon Burke dołączył do muzyków, by wspólnie zaśpiewać jeden ze swoich klasyków – „Everybody Needs Somebody To Love”. Wręczył także Mickowi swoją pelerynę. – To był moment, cholera. Keith mówi, że można by było zmieścić tam nas trzech – cieszył się Jagger. W ramach koncertu w Wiltern Stonesi zaprezentowali także inne soulowe przeboje: „That’s How Strong My Love Is” Otisa Reddinga czy „Going To A Go-Go” Smokey and the Miracles.
W gronie rarytasów znalazło się m.in. „Neighbours” z „Tattoo You”, przy którym Keith współpracował z Darrylem Jonesem. Jeszcze bardziej nietypowo „Dance Pt. 1” z „Emotional Rescue”, które okazało się rewelacją na żywo. Niemała w tym zasługa Lisy Fischer czy Bernarda Fowlera, którzy zadbali o odpowiednią oprawę chórków i towarzyszących instrumentów.
Na scenie Wiltern nie zabrakło ukłonów w kierunku country („No Expectations” z Mickiem na akustyku), bluesa („Rock Me Baby”) i soczystego rocka – w tym genialnych wersji „Stray Cat Blues” oraz „Bitch”.
Wieczór zakończył się porywającym „Can’t You Hear Me Knicking”, epickim zamiennikiem „Midnight Rambler” na tę wyjątkową noc w Los Angeles, z bajecznie długą solówką Wooda, Mickiem na marakasach i harmonijce oraz gościnnym popisem Jima Keltnera na perkusji. Utwór z płyty „Sticky Fingers” zagościł w Torono w setliście Stonesów po raz pierwszy od 1971 roku, a jego wspaniały renesans dokonał się właśnie na scenie Wltern.
– Bardzo dobrze, że możemy wciąż grać takie rzeczy i przykuwać uwagę dzieciaków, które nie mają pojęcia, co to są do cholery za piosenki – powiedział Ronnie. – Większość z nich jest ponadczasowa, a ich granie jest ekscytujące. W przeszłości porywaliśmy się na próbach na „Can’t You Hear Me Knocking” i to był ulubiony kawałek moich dzieciaków.
Swobodne „Beast of Burden” pojawiło się zaledwie cztery razy na koncertach w ramach Licks Tour, również w Wiltern. W Los Angeles Keith pokusił się o sięgnięcie do „Boodoo Lounge” i „Bridges to Babylon”, prezentując posępne „Thru and Thru” oraz nawiązującą do reggae wersję „You Don’t Have To Mean It”. Potem już prosto do mety z żelaznymi klasykami „Honky Tonk Women”, „Start Me Up” i „Brown Sugar”.
W rozmowach przed trasą i niepowtarzalnym występem w Wiltern, Keith rozważał o tym, w jaki sposób zespół trzyma się razem tyle lat – oraz o tym, jak ważny był każdy członek ekipy, której efekty pracy oglądamy na koncercie w Los Angeles: – Robimy to, co robimy, już tak wiele lat, bo wciąż poszukujemy świeżości. Nie odcinamy kuponów.
– Czasami w trakcie trasy doskwiera nam pogoda, a połowa składu ma muchy w nosie, ale poza tymi nieuniknionymi gorszymi dniami, wciąż mamy dużo świeżej energii. Chodzi o coś więcej niż tylko samych Stonesów. Każdy jest ważny, gdy mamy całe to przedsięwzięcie poskładać w całość – podsumowuje Richards.
Paul Sexton w ciągu ponad 30 lat wielokrotnie przeprowadzał rozmowy z muzykami The Rolling Stones. Jest autorem książki „Charlie’s Good Tonight: The Authorised Biography of Charlie Watts”, która ukazała się nakładem HarperCollins Polska jako „Charlie gra dziś dobrze. Życie, czasy i Rolling Stonesi”.