Nasza relacja: Mystic Festival 2024, dzień pierwszy!

Nasza relacja: Mystic Festival 2024, dzień pierwszy!

Pierwszy dzień Mystic Festival 2024 przywitał wszystkich gości niepewną pogodą ale oni zdawali się nie zwracać na to najmniejszej uwagi.

Ja zaś swoje pierwsze kroki skierowałam na Park Stage gdzie zaprezentowała się niemiecka grupa Kadavar. Niemiecka ale panowie wyglądają na rasowych Brytyjczyków i tak brzmią. Nie da się nie zauważyć brzmienia prosto z lat 70- tych i wiele podobieństw do Black Sabbath. Nie jest to jednak kalka a muzycy grając  własne kawałki zmierzają tylko śladem swych wielkich poprzedników.

Kolejnym punktem na mojej dzisiejszej koncertowej mapie była imponująca Mein Stage gdzie wystąpił zespół Thy Art Is Murder. I oni wypadli równie imponująco! Ta australijska grupa zagrała z wielką mocą zapierającą dech w piersiach. Wokalista obdarzony niezwykle dobrym, mocnym growlem porywał publiczność!

Na festiwalu warto zobaczyć jak najwięcej więc w drodze na Desert Stage zatrzymałam się przy równie spektakularnej Park Stage żeby posłuchać Sodom. To Niemcy grający trashm metal. To  było szybkie i niezwykle profesjonalne granie a fani nie mieścili się pod sceną. I nie ograniczali się do stania. Oczywiście uruchomiło się pogo co mogliśmy obserwować na wielkim telebimie umieszczonym obok sceny dzięki obrazowi przekazywanemu przez drona unoszącego się nad publicznością.

Byłam bardzo ciekawa młodej szwedzkiej grupy Gaupa, która wystąpiła na Desert Stage. Nie zawiodłam się ich muzyką. Stawiają na mocne riffy gitarowe a obok bardzo oryginalnego głosu wokalistki nie da się przejść obojętnie.

Przechodząc obok Shrine Stage zatrzymałam się aby posłuchać charyzmatycznej wokalistki  grupy Doll. To prawdziwe rockowe granie połączone z nutą psychodelicznych dźwięków.

Wreszcie przyszła pora na wielką gwiazdę i dla fanów Iron Maiden nie trzeba go przedstawiać. To Bruce Dickinson. Nie wiele brakowało abyśmy go nie obejrzeli. Złapał jakiegoś wirusa i odwołał dwa koncerty poprzedzające Mystic Festival. Ale jest! Pojawił się!

Byliśmy świadkami naprawdę dobrego koncertu, podczas którego przeplatały się ciężkie, metalowe kawałki z melancholijnymi fragmentami. Mocne, surowe brzmienie gitar z klimatycznymi kawałkami. I wisienka na torcie: niezwykle emocjonalny głos Bruce’a Dickinsona. Klasa sama w sobie.

Na Park Stage przyszła kolej na amerykańską grupę Biohazard – reprezentantów hardcore. Ale w ich muzyce usłyszeć można dużo hip-hopu i oczywiście metalu. W czwartkowy wieczór zaprezentowali się w pełnej krasie rozgrzewając publikę do czerwoności.

Następnie udałam się pod Shrine Stage na występ Witch Fever. To cztery dziewczyny, które „nie biorą jeńców”. Są głośne, krzykliwe (wokalistka na początku trochę za bardzo krzyczała zamiast śpiewać, ale później jak się rozkręciła, było czadowo) i bezkompromisowe. Brzmiało to naprawdę dobrze. Dużo tajemniczości i psychodelii w ich muzyce przeważało.

Prawdziwy łomot zrobili wszystkim High on Fire na Desert Stage. Dominowała sekcja rytmiczna ale solówki gitarowe również robiły wrażenie. Było ciężko, mocno, rewelacyjnie.

I wreszcie przyszedł czas największą gwiazdę tego dnia – Machine Head. I jak na gwiazdę przystało mogliśmy obejrzeć widowiskowy spektakl. Ten koncert to przede wszystkim niezwykła różnorodność. Chwilami było łagodnie, posępnie z bardzo klimatycznym wokalem Robba Flynna. Były częste zmiany tempa, mocne riffy i spektakularne solówki. Tempo momentami przyprawiało o zawrót głowy. Działo się dużo ale wszystko spinało się w idealną całość. Tłumy publiczności rozciągały się daleko poza obszar Mein Stage.

Wychodząc już na zewnątrz zahaczyłam jeszcze o Shrine Stage, żeby zobaczyć dość egzotyczną grupę młodych Japonek o nazwie Hanabie. Po krótkich problemach technicznych „wtargnęły” na scenę a dźwięki dosłownie runęły. Trudno je zaklasyfikować do konkretnego nurtu. Po prostu robią swoje. Było tam wszystko a wokalistka używała swojego głosu w różny sposób. Obserwowałam publiczność, którą ciekawość tłumnie przywiodła pod scenę.

Komentarze: