“Diabelskie ceremonie”, czyli Lucifer, 1000mods, The Night Eternal, Tanith w warszawskiej Hybrydzie

“Diabelskie ceremonie”, czyli Lucifer, 1000mods, The Night Eternal, Tanith w warszawskiej Hybrydzie

Lucifer to coraz popularniejsza hardrockowo-psychodeliczna formacja ze Szwecji.

Łapiąca się poniekąd na nurt retro rocka, prowadzona przez małżeństwo Anderssonów, promuje właśnie piąty album, pomysłowo zatytułowany „V”.

Zanim jednak Szwedzi pojawili się na scenie, by lirycznie składać hołd diabłu i oglądać śmierć z wielu stron, zaprezentowały się zespoły towarzyszące. Począwszy od nowojorskiej grupy Tanith, czerpiącej z różnych zakamarków heavy rocka z lat 70., skręcającego w stronę metalu. I tak przez ich niewiele ponad trzydziestominutowy set, wybrzmiały numery, mające w sobie coś zarówno z Uriah Heep, jak i Iron Maiden, czy Rush.

Mimo tego swoistego eklektyzmu, grupa zagrała ze sporym luzem i popisała się całkiem niezłym zgraniem. Następnie na scenie pojawili się Niemcy z The Night Eternal, którzy swoją spójną i bujną odsłoną heavy metalu, podkręcili nie tylko tempo, ale i moc, bowiem zabrzmieli znacznie głośniej od poprzedników. Setlista oparta o płyty „Monolit Cross” i „Fatale”, pokazały, że niemiecka formacja nie tylko potrafi uniwersalnie w heavy metal, ale przede wszystkim - że z tego tytułu – czeka ją naturalny pochód na największe festiwalowe sceny świata.

Pewnym zaskoczeniem w tym zestawie był natomiast udział greckich stonerowców z 1000mods - zwłaszcza, że zagrali w ubiegłym roku w tym samym miejscu swój samodzielny koncert. Grupa jest świeżo po wydaniu piątej płyty „Cheat Death”, ale zagrała raptem trzy kompozycje z niej pochodzące. Resztę setu zdominowały utwory z debiutanckiej płyty „Super Van Vacation”. Być może zespół zawita jeszcze na osobne koncerty do Polski, bo zdaje się, że po obu stronach barierki panował pewien niedosyt w związku z ich koncertem. Zaś wspomniana gwiazda wieczoru udowodniła, że nie bez powodu pełni rolę głównej muzycznej atrakcji tego wieczoru. Wokalistka Johanna Platow Andersson, to frontwoman pełnego sortu, która na tle psychodelicznie zabarwionych riffów Martina Nordina i Linusa Björklunda, przewodziła tej diabelskiej ceremonii. Set z naciskiem na wspomnianą „V” wypadł okazale, mięsiście i po prostu rzetelnie. Lucifer gra w swojej własnej lidze.

Niezbyt może odkrywczej,  ale wykonawczo zdecydowanie wysoce jakościowej.

Komentarze: