O Off Festivalu jeszcze kilka słów

O Off Festivalu jeszcze kilka słów

Czytając różne relacje z Off Festivalu można odnieść wrażenie, że traktują one o kilku imprezach.

Rzeczywiście, eklektyczny repertuar, a także fizyczna niemożliwość uczestniczenia we wszystkich koncertach sprawia, że - podobnie jak czytelnik "Gry w klasy" Cortazara - każdy słuchacz w tym przypadku, ma możliwość skomponowania sobie festiwalu według własnego uznania. Niektórzy już na kilka miesięcy przed jego rozpoczęciem przygotowują swoją wersję, opisując flamastrem wydrukowany wcześniej program. Ciekawe zresztą, ilu z nich trzyma się rygorystycznie swojej rozpiski, pozostając nieczułym na nagabywania znajomych, pokusy strefy gastronomicznej, czy po prostu na zmiany własnego nastroju.

Nie prowadziłem stosownych statystyk, ale wydaje mi się, że najczęściej w relacjach pojawia się nazwisko Omar Souleyman, co przy całej egzotyce tej postaci nie dziwi zresztą aż tak bardzo, bo już przed festiwalem wielu typowało go do roli czarnego konia Off Festivalu i w związku z tym widzów na jego koncert przywiodła oprócz zainteresowania jego muzyką czysta ciekawość. Zdania na temat jego koncertu są oczywiście podzielone (chociaż wydaje mi się, że zwolennicy byli w przewadze), podobnie jak zdania na temat jego osoby - według niektórych w Syrii jest on kimś, podczas gdy inni wiedzą, że światowa popularność dziwi jego rodaków, gdyż takich lub większych talentów jest tam więcej. Tak czy siak nie można mu odmówić charyzmy, a jego kariera przypieczętowana współpracą z Björk jest już faktem. Mnie osobiście cieszy obecność artystów takich jak on czy Konono No. 1 na festiwalu.

Drugi wykonawca, na którego zwróciłem uwagę w relacjach to Kury. Pewnie dlatego, że na ich koncert szedłem z mieszanymi uczuciami. Mam jeszcze kupioną kilkanaście lat temu, żółtą kasetę, z której materiał zabrzmiał z głównej sceny, ale przyznam się, że przesłuchałem ją raptem kilka razy. Nie znaczy to, że jej nie doceniam, wprost przeciwnie. Jest to jednak jedna z tych płyt, których słucham bardzo rzadko, pomimo tego, że uważam ja za bardzo dobre. A koncert? Szczerze powiedziawszy mieszane uczucia pozostały, ale przynajmniej uśmiech zagościł na twarzy.
Rozczarował mnie natomiast nieco występ Bielizny, czyli materiał z jeszcze starszej kasety z mojej kolekcji. I tu przygotowany byłem na dobrą zabawę, a wyszło tak sobie. Pewnie częściowo za przyczyną ulewy. A może faktycznie formuła nostalgicznych powrotów do płyt sprzed lat kiepsko się sprawdza w festiwalowych warunkach? W każdym razie takie głosy też spotkałem, jednak nie do końca się z nimi zgadzam, bo wydaje mi się, że gdyby tak Klaus Mitffoch zagrał płytę "Klaus Mitffoch" nic nie mogłoby zepsuć mi zabawy.

A moje odczucia w stosunku do całego festiwalu? Trochę za dużo elektroniki w różnych formach, a za mało takich perełek jak Warpaint (na zdjęciu). Ale nie jest to zarzut do organizatorów, raczej znak naszych czasów, bo nawet muzyka dabke Omara Souleymana wykonywana jest przy akompaniamencie elektroniki, zamiast tradycyjnego zestawu arabskich bębnów, fletów i szałamai.
Za to fisharmonia na koncercie Anny Calvi była prawdziwa. Sam koncert też zresztą porywający. Duży plus.

A tutaj druga cześć zdjęć z festiwalu.

Komentarze: