W sobotę, 20 lipca 2013 r., byliśmy na koncercie z cyklu „Męskie granie” w Chorzowskiej Sztygarce. Już po raz czwarty artyści z różnych sfer muzycznych połączyli swe siły, aby zaserwować fanom dobrej muzyki porządną dawkę emocji.
Chorzów był drugim miastem na trasie koncertowej, ale rozmachem nie ustępował koncertowi w Krakowie, który rozpoczął tegoroczną zabawę dźwiękami. Co ciekawe, na koncercie można było podziwiać nie tylko efekty akustyczne, ale również wizualne. Zaskoczyła nas ogromna, bardzo wysoka scena zbudowana z rozmachem i przepięknie oświetlona. Wy również możecie ją podziwiać w galerii zdjęć, do której serdecznie zapraszamy.
Koncertowy wieczór, a w zasadzie popołudnie, otworzył Krzysztof Zalewski, gitarzysta i klawiszowiec grupy „Muchy” oraz laureat drugiej edycji popularnego talent show muzycznego „Idol”. Ci, co pamiętają go jeszcze z 2002r., czyli właśnie z czasów Idola, przeżyli szok widząc na scenie zamiast zbuntowanego rockmana w długich włosach, spokojnego (w końcu tuż przed trzydziestką) młodego mężczyznę w białej koszuli śpiewającego ciekawie, acz bez szaleństw. Następnie na scenie pojawiły się enigmatyczne „Ballady i romanse”, a po nich bracia: Fisz oraz Emade ze swoim zespołem „Tworzywo”. Muzycy są synami znanego kompozytora i producenta muzycznego, Wojciecha Waglewskiego, który był dyrektorem artystycznym pierwszych dwóch edycji Męskiego Grania. To, że Panowie mają muzykę w genach, było słychać od pierwszych nut. Połączenie hip-hopu, jazzu i elektroniki stworzyło genialną mieszankę wybuchową. Po nich, aby trochę uspokoić rozentuzjazmowany tłum, zaprezentowała się znana nam z czeskiego festiwalu Rock for People, grupa TRÈS.B z anielskim głosem Misi Furtak.
Fotorelacja z festiwalu RFP: KLIK->
Kolejnej wokalistki nie trzeba chyba absolutnie nikomu przedstawiać. Pani Maria Peszek nie zawiodła nas ani muzycznie, ani stylistycznie. W końcu jest pierwszą damą polskiej alternatywy, co słychać m.in. w utworze „Pan nie jest moim pasterzem” z najnowszej płyty „Jezus Maria Peszek”. Kolejny męski duet przygotowany specjalnie na Męskie granie, był co najmniej kontrowersyjny: Leszek Możdżer, kompozytor i pianista jazzowy wystąpił razem z raperem i drugim obok Kasi Nosowskiej dyrektorem artystycznym trasy, O.S.T.R. Ktoś by pomyślał: pianino i hip-hop, to przecież jest nie do zgrania. Nic bardziej mylnego! Panowie świetnie się na scenie dogadywali, nie tylko muzycznie. Choć muszę przyznać, że Ostry trochę za bardzo skupiał się na konferansjerce zamiast na rapowaniu.
Dwa następne występy: Stanisław Soyka z gościnnym występem Kasi Nosowskiej oraz Hey z gościnnym występem Soyki to przykłady dobrego, klasycznego i stylowego grania. Nic zresztą dziwnego, skoro takie gwiazdy śpiewają Niemena. Nosowska, jak zwykle, bardzo skromna, z wielkim zaskoczeniem i przejęciem dziękowała zgromadzonej publiczności za brawa po każdym utworze. Zupełnie jakby nie zdawała sobie sprawy jaką jest wielką gwiazdą. Duet stworzony przez O.S.T.R. z Grażyną Łobaszewską, jazzowo-popową wokalistką i kompozytorką, która wydała swoją pierwszą płytę w 1978r., był kolejnym potwierdzeniem, że muzyka nie zna granic. Ostry był widocznie przejęty faktem, iż dzieli scenę z tak wybitną artystką. Na ostatni występ przed wielkim finałem musieliśmy troszkę dłużej poczekać, ponieważ zespół 2Cresky występujący wraz z Łukaszem Lach, wokalistą L. Stadt, miał do zaprezentowania nie tylko swoją muzykę, ale również intrygujące widowisko. Panowie założyli zespół w 2003r., by przez dziewięć lat milczeć i powrócić w zeszłym roku na scenę muzyczną. Z zaciekawieniem słuchaliśmy dziwnej mieszanki elektroniki, rocka i trip hopu, wzbogaconej o teledysk do piosenki „Savage Kingdom” powstały z fragmentów filmu animowanego „Danny Boy” Marka Skrobeckiego, znanego reżysera filmów animowanych. Jeśli nie słyszeliście i nie widzieliście – musicie szybko to nadrobić.
Na finał, tak jak w Krakowie, zaprezentowała się Small Synth Orchestra, grupa powstała specjalnie na tegoroczną edycję Męskiego Grania. Było to niewątpliwie ukoronowanie dnia pełnego wspaniałych, często skrajnie różnych, ale idealnie się dopełniających, dźwięków. Bo to nie istotne, czy koncert podoba się kobietom, czy mężczyznom. Męskie granie to po prostu miłość do muzyki. A dobra muzyka jest jak prawdziwy mężczyzna: mocna, ale wywołująca emocje, intrygująca, ale bez przesadnych udziwnień. I ponadczasowa.