Duńczycy wystąpią 23 października w Warszawie i dzień później w Krakowie.
Najpierw fascynował ich shoegaze i krautrock, później zainteresowali się elektroniką i muzyką klubową. A potem pomieszali inspiracje, dzięki czemu powstała muzyka bogata w rozmaite dźwięki, wymykająca się klasyfikacjom. I idealnie pasująca do jesiennego klimatu.
Powstali w Danii, ale czas dzielą między nowojorski Brooklyn i Kopenhagę. Narodziny Blue Foundation to rok 2000. Dziś duet tworzą: człowiek wielu talentów, założyciel Tobias Wilner (śpiew, gitara basowa, gitara, syntezatory, programowanie, instrument perkusyjne, produkcja) oraz Bo Rande (trąbka, klawisze, syntezatory, instrumenty perkusyjne, produkcja). Dobrali się na zasadzie przeciwieństw. Tobias przez lata nie miał łatwego życia. Musiał tułać się po Europie po tym, jak został zmuszony do opuszczenia mieszkania w wieku 17 lat i ciężko pracować, by zapewnić sobie byt. Komponował muzykę do performance'ów, niezależnych filmów, zarabiał jako didżej. Ważną rolę w jego życiu, co zawsze podkreśla, odgrywa skateboarding. Bo z kolei uczył się pilnie muzyki, co sprawiło, że jest niezwykle wszechstronny i otwarty. Potrafi grać na różnych instrumentach. Świetnie czuje muzykę klezmerską i jest też członkiem cenionego w Danii zespołu ją wykonującego. Z wymieszania doświadczeń, wiedzy i wrażliwości powstała przepiękna, starannie zaaranżowana, pełna smaczków, eteryczna i przestrzenna całość, która znalazła miejsce na paru soundtrackach, choćby do sagi "Zmierzch" (numer "Eyes On Fire") czy filmu Michaela Manna "Miami Vice" (genialny "Sweep"). Blue Foundation wciąż promują album "In My Mind I Am Free", ale pracują nad piosenkami na kolejną płytę. Jest szansa, że coś nowego zaprezentują podczas koncertu w Polsce.