Bill Callahan i Fleet Foxes zagrali w Chorzowie

Bill Callahan i Fleet Foxes zagrali w Chorzowie

W miniony weekend w chorzowskim Teatrze Rozrywki odbyły się dwa koncerty w ramach festiwalu Ars Cameralis.

W sobotę po raz pierwszy w naszym kraju wystąpił Bill Callahan. Zaprezentował przede wszystkim materiał z albumów wydanych pod swoim nazwiskiem, ale w czasie koncertu pojawiły się również utwory wydane na płytach sygnowanych jako Smog. Aranżacje utworów, które usłyszeliśmy w sobotni wieczór różniły jednak od tych znanych z nagrań studyjnych. Wynikało po części także z nieco uboższych aranżacji pozbawionych partii skrzypiec czy wiolonczeli. Jak na ten festiwal przystał, artysta wystąpił bowiem w kameralnym składzie - towarzyszyli mu jedynie gitarzysta i perkusista. Tworzone przez pierwszego z nich plamy dźwiękowe, kojarzące się z post-rockowymi brzmieniami, chwilami przeplatane ostrzejszymi dźwiękami, stanowiły doskonałe tło dla występu gwiazdy wieczoru. Podobnie akompaniament perkusji w czasie znakomitej większości występu był bardzo dyskretny i cichy, często tworzony przy użyciu miotełek. Jednak i perkusista miał swoje pięć minut, jego znakomite solo w czasie utworu "Say Valley Maker", któremu wtórowała ściana dźwięku dwóch gitar, wzbudziło burzę oklasków.

Sam Bill Callahan grał na gitarze akustycznej (skądinąd całkiem nieźle) i na harmonijce, ale najważniejszy był jego baryton, który już od pierwszej chwili przykuwał uwagę słuchaczy. Zachowaniu skupienia sprzyjały także oryginalne kompozycje Callahana, odbiegające od schematu "zwrotka-refren" na rzecz bardziej luźnych i nowatorskich form.

Sam koncert miał jeszcze jedną, dodatkową atrakcję dla wybranych widzów. Okazało się, że szczęśliwcy siedzą na widowni tuż obok gwiazd niedzielnego koncertu, czyli muzyków grupy Fleet Foxes!

Nieco inaczej wyglądał koncert, którego mogliśmy wysłuchać kolejnego wieczoru. Jako pierwsza na scenie pojawiła się Alela Diane. Urodzona w rodzinie muzyków podobno nauczyła się grać na gitarze już w wieku 6 lat. W Teatrze Rozrywki też pojawiła się w rodzinnym gronie, gdyż towarzyszyli jej mąż i ojciec. Ich występ zdominowało brzmienie strun - tych gitarowych i głosowych, ponieważ cała trójka muzyków grała na gitarach i śpiewała, tworząc interesujące harmonie wokalne. Bezsprzecznie jednak na czoło wybijał się głos liderki, ciemny, choć jednocześnie pogodny, świetnie pasujący do kompozycji z pogranicza folku i country.

Zdecydowanie bardziej dynamiczny był występ niedzielnej gwiazdy, grupy Fleet Foxes.  Chociaż grupa ma na koncie dopiero dwa albumy (w tym ostatni, "Helplessness Blues", wydany w maju tego roku), to nie trzeba jej chyba nikomu przedstawiać. Słuchając muzyki Fleet Foxes na żywo jeszcze raz wróciły moje skojarzenia z twórczością duetu Simon & Garfunkel, chociaż w tym przypadku za płynące z głośników dźwięki odpowiedzialnych było aż sześciu muzyków. Wykorzystywane instrumentarium było dużo bogatsze, niż w przypadku opisanych wyżej koncertów. Oczywiście podstawę brzmienia także tutaj stanowiły gitary, ale poza standardowym zestawem instrumentów mogliśmy także usłyszeć m. in. kontrabas, pianino, flety, saksofon, gitarę hawajską, czy nawet fisharmonię. Świetnie znane publiczności utwory poruszyły chyba wszystkich widzów. Ciepło przyjmowane były również krótkie pogawędki z publicznością (mogliśmy się na przykład dowiedzieć, że muzykom zasmakowała polska kuchnia), a koncert zakończyła owacja na stojąco!

Niewątpliwie oba koncerty tego weekendu należy uznać za udane. Mi prywatnie bardziej przypadł do gustu koncert Callahana, chociaż wydaje się, że publiczność bardziej oczekiwała koncertu Fleet Foxes - bilety na koncert tej grupy występującej w Polsce już po raz drugi zostały wyprzedane na długo przed nim.

Komentarze: