To był długi wieczór... Długi i wyjątkowy. Raz, że Arena świętuje podczas obecnej trasy 20 – lecie działalności, a dwa – zarówno Brytyjczycy, jak i supportujący ich w stolicy Górnego Śląska Holendrzy z Knight Area rejestrowali w „Rialcie” materiał na wydawnictwa DVD.
Holenderska scena progrockowa należała i wciąż należy do najciekawszych w Europie i Knight Area wstydu jej nie przynosi. Dość osobliwa to załoga, tak pod względem wieku, jak i wizerunku. Basista Peter Vink śmiało mógłby być ojcem (a może już i dziadkiem?) gitarzysty Marka Bogerta; perkusista Pieter van Hoorn wygląda jakby na co dzień bębnił w nowojorskiej kapeli hardcore'owej, klawiszowiec i główny kompozytor Gerben Klazinga nosi się jak miłośnik hip hopu, zaś wokalista Mark Smith – jakby żywcem został przeniesiony do XXI wieku z czasów świetności brytyjskiego metalu... Na scenie rozumieli się jednak bardzo dobrze, w trwającym niemal półtorej godziny secie skupili się głównie na promocji najnowszego krążka „Hyperdrive”. Muzyka? Coś dla fanów Camel i Marillion (gitarowe solówki!), ale także Savatage oraz... Queen. Holendrzy byli wyraźnie spięci w pierwszych utworach, z czasem grali na coraz większym luzie, nakręcani bardzo dobrym przyjęciem ze strony coraz liczniej napływającej do „Rialta” publiczności. Po koncercie, do ich stoiska z płytami i koszulkami ustawiła się całkiem spora kolejka...
Arena wyszła na scenę dwadzieścia minut po 21.00. Została na niej przez kolejne dwie godziny. Kwintet w pełni wykorzystał fakt, że koncert odbywał się w kinowej sali (dobrze, że zmienili wreszcie miejscówkę do nagrywania swoich DVD w Polsce). Najpierw efektowna, typowo filmowa czołówka na wejście, później - liczne wizualizacje towarzyszące utworom.
„Ojcowie – założyciele” Clive Nolan i Mick Pointner (perkusista Marillion z wczesnych nagrań i debiutanckiej płyty), ich wierny druh – gitarzysta John Mitchell, „syn marnotrawny” - wokalista Paul Manzi oraz nowy nabytek – basista Kylan Amos zaproponowali tamtego wieczoru przekrojowy repertuar, w którym znalazło się zarówno coś dla zwolenników długich, progrockowych suit, jak i bardziej piosenkowego oblicza zespołu. Tych pierwszych ucieszył zwłaszcza „Moviedrome” - moim zdaniem najwyższy artystyczny wzlot w dwudziestoletniej karierze Areny, blisko dwudziestominutowa kompozycja. W Katowicach zabrzmiała absolutnie wspaniale. Podobnie zresztą jak „Solomon” z debiutanckiej płyty, który niedawno wrócił do koncertowej setlisty. „Solomon” zwieńczył podstawowy set. Wcześniej usłyszeliśmy parę pozycji z „zestawu obowiązkowego”, z uroczym „The Hanging Tree” na czele, wykonanym z wokalną pomocą publiczności. Była również solidna porcja utworów z najnowszej płyty „The Unquiet Sky”. Tytułowa kompozycja oraz wieńcząca album „Traveller Beware” to koncertowe killery, a od refrenu pierwszego z nich trudno się uwolnić...
Na bis przygotowali jeszcze dwa kawałki: złowieszczy „(„Don't Forget To) Breathe” i radosny, popowy wręcz „Crying For Help VII”. Tutaj luzacka atmosfera na scenie sięgnęła zenitu, a publiczność spisała się na medal, chóralnie dośpiewując „Help Me”.
Bardzo dobry koncert, nieobecnym pozostaje DVD, które jeszcze w tym roku powinno trafić na sklepowe półki.