Aż trudno uwierzyć, że zespół, który obchodzi w tym roku swoje 50 urodziny, pierwszy raz zawitał do naszego kraju. 3 maja 2015 zespół wystąpił w warszawskiej hali Torwar.
Długo polscy fani musieli czekać na Lynyrd Skynyrd, pewnie niektórzy nie doczekali, bo to spory kawał czasu. Jednak ci, którym się udało z pewnością na długo zapamiętają majowy wieczór w stołecznym Torwarze.
Pochodzący z Florydy Lynyrd Skynyrd jest dobrze znany i lubiany nad Wisłą. Historia bandu jest nie tylko długa, ale także zawiła i tragiczna. Warto na pewno wspomnieć, że z oryginalnego składu z 1965 roku pozostał tylko gitarzysta Gary Rossington. Zespół mimo wielu przeciwności losu i niepowodzeń potrafił przetrwać, jest ciągle na rynku muzycznym i to w nieprzeciętnej formie.
Przed Lynyrd Skynyrd wystąpił Dżem, który jak zwykle sprawdził się w takiej sytuacji i na pewno był dobrą przystawką przed daniem głównym.
W ciągu niespełna 1,5 godziny Lynyrd zaprezentował 14 utworów z czterech swoich płyt nagranych w latach 1973-1977. To był prawdziwy koncert życzeń dla wszystkich fanów i kwintesencja tego, co band prezentuje. Po prostu lista marzeń dla każdego, kto pierwszy raz usłyszał ich na żywo.
Zespół zagrał między innymi aż 6 utworów ze swojej pierwszej płyty i 5 z drugiej. „Workin’ for MCA” rozpoczął koncert i od pierwszych dźwięków wokalista Johnny Van Zant nawiązał świetny kontakt z publicznoscią. Każdy zagrany utwór to przebój, więc trudno cokolwiek wyróżnić, skoro wszystko zostało zaprezentowane solidnie i z sercem. Nieśmiertelny „Sweet Home Alabama”, którego nie da się nie znać, został chóralnie odśpiewany i wytańczony przez sporą część uczestników koncertu.
I chociaż wszyscy czekali na „Free Bird” zagrany na bis, dla mnie magiczną chwilą tego wieczoru był „Simple Man”. Fantastyczny utwór, świetnie zagrany, stworzył niepowtarzalną atmosferę tego wieczoru. Jestem pewna, że każdy zagorzały fan Lynyrd był zadowolony z tego, co zobaczył i usłyszał. Nie zabrakło na scenie polskich barw, ciepłych słów i podziękowań.
To był solidny koncert i żal tylko, że przy tak słabej frekwencji. Wypełniona w 1/3 wielka sala nie wygląda za dobrze. Wydawało się, że taki wykonawca to strzał w przysłowiową dziesiątkę. Jednak wysoka cena biletów skutecznie odstraszyła wielu potencjalnych klientów, a długi weekend stworzył szansę wyjazdu do naszego południowego sąsiada, gdzie cena biletu była nieporównywalnie niższa niż u nas. Cóż, pewnie nie prędko pojawi się znów możliwość zobaczenia Lynyrd Skynyrd na żywo w naszym kraju. Na szczęście mamy „One More From The Road” ….