Zespół Scorpions nieustannie cieszy się w Polsce olbrzymią popularnością. Chociaż autorzy ponadczasowego przeboju „Wind Of Change” relatywnie często pojawiają się w naszym kraju, to jednak za każdym razem przyciągają na koncerty tłumy fanów. Nie inaczej było i w tym roku, gdy 9 maja – w dawny Dzień Zwycięstwa – wystąpili w łódzkiej Atlas Arenie.
Właściwie, gdyby członkowie zespołu twardo trzymali się raz podjętych postanowień, to tego koncertu nie powinno było być. W 2010 roku zespół ogłosił bowiem, że rozpoczynana wtedy trasa „Get Your Sting & Blackout Tour” będzie pożegnalną. Miała potrwać 2 lata, objąć wszystkie ważniejsze kraje globu i zakończyć się wielkim występem w mieście, od którego dla Scorpionsów wszystko się zaczęło – Hanowerze. I było tak, jak zaplanowano – z jednym zastrzeżeniem: w toku trasy panowie uznali, że jednak chcieliby sobie jeszcze trochę pograć.
Mając to na uwadze, ogłaszając kolejne trasy, zespół unika podobnych „ostatecznych” deklaracji – obecna odbywa się pod szyldem „50th Anniversary Tour” – jako, iż w tym roku mija dokładnie pół wieku od powstania kapeli! Nie ulega wątpliwości, że jest to fenomen na skalę światową – niewielu artystów może poszczycić się podobnym stażem.
W związku z powyższym, w trakcie łódzkiego koncertu Scorpionsi zaprezentowali przegląd swych najważniejszych piosenek – od początku działalności. Obok takich hitów, jak „Make It Real”, „The Zoo”, „Coast To Coast”, „Blackout”, „Still Loving You” czy wreszcie „Wind Of Change” i „Rock You Like A Hurricane”, pojawiły się smaczki w postaci rzadko granych utworów z lat 70-tych, jak „Steamrock Fever” czy „Speedy's Coming”. Nie zabrakło także miejsca dla utworów z wydanego w tym roku albumu „Return To Forever” – specjalnego, bo zawierającego dopracowane piosenki, które nie zmieściły się na płytach wydanych w szczytowym dla Scorpionsów okresie – latach osiemdziesiątych. Piosenki takie, jak „Going Out with a Bang”, „Rock 'n' Roll Band”, „We Built This House” sprawdzają się na koncertach równie dobrze, jak wymienione wcześniej hity – być może właśnie dlatego, że ich robocze wersje powstały w tych samych czasach…
Wielki aplauz wzbudziły także solówki grane przez perkusistę Jamesa Kottaka („Kottak Attack”) i gitarzystę Matthiasa Jabsa („Delicate Dance”). Widać, że panowie wciąż potrafią cieszyć się muzyką i mają wielką ochotę do gry – podobnie jak dwaj najstarsi członkowie zespołu, Klaus Meine i Rudolf Schenker. Zwiastuje to, iż faktyczny koniec kariery Scorpionsów nie nastąpi prędko.
Jedyne, czego można żałować, to fakt, że 2 godziny to jednak zbyt mało, by zmieścić w setliście wszystkie najważniejsze piosenki grupy – brakło chociażby „Coming Home”, „Holiday” czy „Don’t Stop At The Top”. Możemy jednak być pewni, że będzie jeszcze okazja, by usłyszeć te i inne przeboje na ziemi polskiej – „nasz człowiek” w zespole, pochodzący z Wieliczki basista Paweł Mąciwoda, pożegnał fanów słowami „kochamy was! Do zobaczenia!”. Miejmy zatem nadzieję, że tym razem Scorpionsi dotrzymają danego słowa i jeszcze nie raz ujrzymy ich w Polsce.