X edycja katowickiego OFF Festivalu już za nami. Niełatwo zebrać myśli i siły po trzech dniach maratonu, gdzie muzyka była królową, a nie dający ani przez chwilę odpocząć król zwany upałem, bezwzględnie rujnował moje festiwalowe życie.
Jednak człowiek to dość inteligentne zwierzę, potrafiące się przyzwyczaić i na różne sposoby dostosować do warunków ekstremalnych, bo takowe od piątku do niedzieli panowały. Wiele OFF Festival ma co roku do zaoferowania i nie inaczej było tym razem. Zawsze będę podkreślać, że dobra organizacja to jedno, jednak podczas festiwalu zawsze najważniejsza jest muzyka. Dla niej tam się pojawiam, na nią czekam i o niej później długo myślę.
Patrząc przed imprezą na trzydniowy line up, wbrew niektórym opiniom wiedziałam, że będzie bardzo ciekawie. Już w pierwszy dzień 4 sceny zaoferowały uczestnikom ogromną masą dobrych dźwięków. Gwiazdą piątkowego wieczoru była kalifornijska formacja The Residents. I chociaż część osób przecierała oczy ze zdumienia, zatykała uszy czy też zwyczajnie opuściła teren wokół Sceny Głównej, stwierdzam z całym przekonaniem, że był to koncert, na którym należało być. Wprawdzie zmęczenie, chyba największe w tym pierwszym dniu festiwalowym + zbyt późna pora koncertu spowodowały, że odbiór był mocno ograniczony. A szkoda, bo muzycznie i wizualnie Rezydenci pokazali prawdziwe mistrzostwo, wymagające skupienia i dużej uwagi. Niemniej ciekawie było na Scenie Leśnej podczas występu Sunn O))). Wielkie oczekiwania co do tego koncertu miała piątkowa publiczność i według wielu to był najlepszy koncert tego dnia. Na pewno nie była to muzyka dla grzecznych dzieci i ludzi o słabych nerwach. Amerykanie pokazali oblicze muzyki najbardziej ekstremalnej. I z pewnością wiele osób, które zetknęły się z Sunn O))) po raz pierwszy, sięgnie po znakomitą płytę „Soused” czy wydaną parę lat wcześniej „Monoliths & Dimensions”. Jeden z najbardziej oczekiwanych występów tej edycji festiwalu był zatem prawdziwym strzałem w przysłowiową „10’. Ciekawie zapowiadał się także koncert, podczas którego Mick Harvey zaprezentował utwory Gainsbourga. Nigdy się nie przekonam do wykonywania tego materiału w innym języku, chociażby nie wiem, jak dobrze został zagrany. Jednak świetna oprawa koncertu, doskonałe instrumenty smyczkowe, no i dziewczyny towarzyszące wokalnie Australijczykowi, wszystko to sprawiło, że występ na pewno zostanie zapamiętany. Tego dnia na scenach festiwalowych wystąpiło sporo polskich wykonawców, spośród których bezkonkurencyjny był Władysław Komendarek.
Drugi dzień festiwalu także obfitował w znakomite koncerty. Spośród polskich wykonawców na pewno na wyróżnienie zasługują Kinsky, Kortez oraz Olo Walicki Kaszebe II. Spośród zagranicznych, następujące po sobie koncerty, najpierw Sun Ra Arkestra, potem na dużej scenie The Dillinger Escape Plan, a następnie na Scenie Leśnej muzyka z Twin Peaks w wykonaniu Xiu Xiu. Przeogromny rozrzut stylistyczny. Najpierw zachwyt nad sporą dawką jazzu w wykonaniu Sun Ra Arkestra. I chociaż nie odbyło się bez wpadki usłyszanej przez wytrawne uszy, koncert był świetny pod względem nie tylko muzycznym, ale i wizualnym. Doskonała zabawa saksofonisty Marshalla Allena i jego orkiestry zgromadziła sporą publiczność przed Sceną Leśną i na pewno musiała się podobać nie tylko miłośnikom jazzu. Po tym koncercie nastąpiło zderzenie ze ścianą bardzo mocnych dźwięków w wykonaniu amerykańskiej formacji The Dillinger Escape Plan. Nie mogę się nadziwić, że nie zetknęłam się do tej pory z ich muzyką, chociaż oczywiście ma to swój urok, kiedy przychodzi się pod scenę i nagle bez żadnego uprzedzenia powala dźwięk, wykon i niesamowita energia. Dostałam takiej mocy podczas tego koncertu, że starczyło mi do końca festiwalu. Świetny występ. Może przez takiego pozytywnego mocnego kopa miałam problem z odbiorem muzyki prezentowanej później na Scenie Leśnej, bo ścieżka dźwiękowa z Twin Peaks to zupełnie inna bajka. Xiu Xiu swoją interpretacją muzyki Badalamentiego pokazał, że nawet najbardziej magiczne i niepowtarzalne tematy muzyczne można przedstawić tak, by emocji było jeszcze więcej. I w tym momencie poczułam, że ten dzień mógłby się już dla mnie skończyć. Tyle wrażeń, dobrych występów i różnorodności muzycznej, że nie sposób mieć siły na więcej. Ale oczywiście sobotnia noc dla mnie zakończyła się występem formacji Ride. Wiadomo, nie wszystkie reaktywacje się udają, więc jako zwolennik brytyjskiego grania, z wielką ciekawością i delikatną obawą oczekiwałam ich występu. Śmiało mogę stwierdzić, że to był dobry koncert, jednak bez wielkich emocji. Zagrany bardzo solidnie, szkoda tylko, że trochę monotonnie. Miałam wrażenie po jakiejś godzinie grania, że panowie prezentują w kółko jeden kawałek. Jednak nie ma co wybrzydzać, wszak to była gwiazda wieczoru. Chociaż osobiście dla mnie „plan ucieczki Dillingera” był tego dnia bezkonkurencyjny.
No i dzień trzeci, ten na który chyba najbardziej czekałam, bo najwięcej się spodziewałam, przede wszystkim po występie Patti Smith. I się absolutnie nie zawiodłam. W tym wieku, w taki sposób pokazać, co to jest rock’n’roll i zrobić z niego sztukę. Patti Smith zagrała w całości swój pierwszy album „Horses”, dorzucając „People Have The Power”. Koncert ten był przykładem rockowej sztuki na najwyższym poziomie. Poziomie nieosiągalnym dla przeważającej części rockowych krzykaczy. Taki występ sprawia, że naprawdę czujemy power i zmiana świata na lepszy jest w naszym zasięgu. Po takim występie poczułam szczęście. Facet w koszulce Suicidal Tendencies, ze łzami w oczach powiedział po koncercie „Patti rozpierdoliła festiwal”. I to jest najlepszy komentarz do tego, co się działo w niedzielny wieczór. Później był oczywiście jeszcze świetny występ Run The Jewels. Wcześniej też odbyły się bardzo dobre koncerty, na pewno znakomity i ulubiony Decapitated oraz fantastyczny Der Father. Ale to Patti Smith oddałam w tym dniu duszę i serce.
3 lata temu, po występie Iggy Popa powiedziałam, że widzę i mam nadzieję, że doczekam kiedyś Patti Smith na scenie OFF Festival. Marzenia się spełniają. Mam ich jeszcze kilka, jakby co ;) Jeśli ktoś nie był nigdy na OFFie, powinien na pewno przybyć do Katowic, poczuć niesamowity klimat miejsca, poznać ludzi, którzy ten klimat tworzą i zobaczyć, jak wygląda najlepszy festiwal w naszym kraju. Fajnie jest żyć w mieście, które potrafi zrobić wiele, by taka impreza mogła się odbyć i była na najwyższym poziomie.