W sklepach pojawiła się właśnie książka "Mick i Keith. Rolling Stonesów portret podwójny", Zapraszamy do fragmentu pochodzącego z tej biografii. Polecam Wyspa.fm i wydawnictwo SQN.
Choć Keith przyzwyczaił się do nieobecności ojca, to w 1967 roku napisał do Berta Richardsa list z wyjaśnieniami w sprawie aresztowania w Redlands. Prosił go, by nie osądzał go zbyt surowo. Nigdy nie otrzymał odpowiedzi, co bardzo go zabolało. Mimo to nadal chciał się z nim skontaktować. Upłynął rok, pięć, wreszcie dziesięć lat, a Keith ciągle to odkładał. Latem 1982 roku, gdy trasa promująca Tattoo You zawitała do Londynu na dwa koncerty na Wembley 25 i 26 czerwca, wreszcie zdobył się na odwagę i zatelefonował do ojca. Minęło prawie 20 lat od czasu, gdy Keith widział go po raz ostatni. Do nawiązania kontaktu przekonała go między innymi Patti, którą z własnym ojcem łączyła bardzo silna więź (dziewczyna martwiła się wówczas o jego kiepski stan zdrowia) i która przypominała Keithowi o nieubłaganym upływie czasu i jego konsekwencjach. Bert – który miał już 77 lat – zareagował, jakby wydarzyło się coś zupełnie zwyczajnego: „Dobrze synu, spotkajmy się w pubie”.
Keith nie potrafił podejść do tego tak beztrosko. Ponieważ obawiał się kłótni, poprosił o wsparcie i towarzystwo Woody’ego. Pierwsze słowa Berta wystarczyły, by zapomniał o tym, że nie widzieli się przez dwie dekady: „Hej, synu. Jak się masz?”. Po koncertach na Wembley Bert Richards siedział w garderobie. Był jeszcze bardziej pijany niż Keith. W pewnym momencie wszyscy muzycy, włącznie z suportem – zespołem J. Geils Band, połączyli siły i wykonali stary irlandzki utwór Danny Boy. Publiczne zażywanie narkotyków było teraz wykluczone, więc Keith znikał w łazience, by wciągnąć wzmacniającą kreskę kokainy. Nawet człowiek, który rolował dla niego skręty i widniał na jego liście płac, nie mógł się pokazywać, gdy w okolicy był Bert. To wszystko bardzo martwiło Rona Wooda, który był teraz uzależniony od różnych narkotyków równie mocno jak niegdyś Keith. Richards, obserwując całkowity odlot Rona na scenie w trakcie jednego z występów na Wembley, mocno kopnął go w tyłek.
Niektórzy uważali, że ta wściekłość na Woody’ego była hipokryzją. Sugerowali, że Keith jest w pewnym stopniu odpowiedzialny za stan, w którym znalazł się podatny na wpływy Ron. Jako że Keith był już właściwie wyleczony z uzależnienia od heroiny, zdawało się, że Ron Wood przejął obligatoryjną w Rolling Stonesach rolę ofiary uzależnień, którą na początku z tak fatalnym skutkiem odgrywał Brian Jones. W trakcie sesji nagraniowych do solowej płyty Iana McLagana w Los Angeles w 1979 roku pewnego dnia do studia przyszedł Bobby Keys, jak zwykle przynosząc ze sobą kłopoty. Miał przy sobie kokainę – tak oto wprowadził Woody’ego i Maca do niebezpiecznego świata palenia drogiego koksu. Podobnie jak w przypadku Briana (i nigdy w przypadku Keitha), położenie Woody’ego nie wzbudziło w reszcie zespołu ani krzty współczucia – Mick i Keith znęcali się nad nim bezustannie. Ponieważ Woody zarabiał o połowę mniej niż reszta Stonesów, wkrótce był zupełnie spłukany. Bert Richards chwalił jedzenie w garderobie na Wembley – żelaznym elementem diety Keitha, wpisanym w rider aprowizacyjny, była zapiekanka pasterska. Zamawiali ją od czasu, gdy jeden z członków ekipy omyłkowo zjadł kolację Keitha, a ten zagroził mu, że odetnie mu nogi i wrzuci je do angielskiego shepherd’s pie. Jako że głównym nałogiem Keitha był teraz alkohol, razem z ojcem opróżniali radośnie butelki jamajskiego wysokoprocentowego rumu. Bert był zaintrygowany krzykliwym jamajskim stylem, który przyjął jego syn – rozgrywali seryjnie partie domina, ulubionej rozrywki na tej karaibskiej wyspie, którą pokochał również Keith. Rok później gitarzysta zaprosił ojca, by zamieszkał w domu na Long Island, gdzie nadal przebywała Anita z Marlonem. Przysłużyło się to nastoletniemu synowi Keitha. Trasa koncertowa jak zwykle okazała się ogromnym sukcesem, choć osoby, które przebywały w bliskim otoczeniu zespołu, zauważyły, że między Mickiem i Keithem panuje duże napięcie.
To napięcie udzielało się również innym współpracownikom. Do 1982 roku relacje Petera Tosha i Rolling Stones Records popsuły się bezpowrotnie. Gwiazdor reggae obwiniał wytwórnię o to, że nigdy nie osiągnął takiego sukcesu jak Bob Marley.