Uriah Heep - nasza relacja z Progresji

Uriah Heep - nasza relacja z Progresji

Ostatnimi czasy warszawski klub Progresja odwiedziły dwa zespoły, które łączy jedna cecha – większość ludzi kojarzy je z jednym, konkretnym hitem wylansowanym w swoim czasie przez każdy z nich.

Po wizycie Europe – autorów nieśmiertelnego „The Final Countdown” – która miała miejsce 3 listopada, przyszedł czas na Uriah Heep, który to zespół już zawsze będzie kojarzony przede wszystkim z nastrojowej ballady „Lady In Black”.

To, że obie te grupy w umysłach większości fanów rocka powiązane są tylko z jedną piosenką jest jednak dla nich dość krzywdzące i dyskredytujące ich wieloletni dorobek muzyczny. Tak, jak Europe udowodnił to przed dwoma tygodniami, dając fenomenalny, przebojowy koncert, tak i wczoraj 17 listopada) Uriah Heep zaserwował zgromadzonym w Progresji fanom potężną dawkę hard rocka z najwyższej półki.

Zanim jednak na scenie pojawili się weterani rocka rodem z Londynu, publiczność rozgrzał polski zespół Night Mistress, który na koncert przybył, zgodnie ze słowami wokalisty – Chrisa – „aż z dalekiego Bemowa” (dla niezorientowanych w warszawskiej topografii warto dodać, że chłopaki mieli do przebycia niesamowitą odległość mniej więcej 2 kilometrów). Młoda warszawska kapela zaprezentowała się w bardzo dobrym świetle, potwierdzając, iż na polskiej scenie metalowej może zajść bardzo daleko. W brzmieniu zespołu słychać echa twórczości Iron Maiden. Co ciekawe, obok utworów w języku angielskim, grupa nagrywa także w rodzimym języku. Chłopaki do tematyki polskich piosenek podchodzą z humorem i dużym luzem – niemal kultowym statusem wśród coraz liczniejszych fanów grupy cieszą się choćby takie utwory, jak „Minerał Fiutta”, znany z filmu „Kapitan Bomba” czy „Andżeju…” (pisownia oryginalna!).

Krótko po godzinie 21 fani Uriah Heep mogli w końcu zobaczyć swoich idoli na żywo. Aż trudno uwierzyć, że zespół powstał jeszcze w latach 60-tych – tak dziarsko sobie panowie z Anglii poczynali na scenie. Gwoli prawdy, niektórzy z obecnych członków dołączyli do zespołu dużo później, jednak i tak młodzieniaszkami już nie są, a ileż w nich energii – szczególnie w ciągle skaczącym po scenie wokaliście: Bernie Shaw był tego wieczoru naprawdę w świetnej formie wokalnej i jeszcze lepszym humorze. Jego nastrój udzielił się chyba pozostałym członkom zespołu na czele z gitarzystą Mickiem Boxem (jedynym, który w zespole jest od początku jego istnienia) i wirtuozem klawiszy – Philem Lanzonem. 
Zaczęli od przebojowego „Gypsy”, by szybko przejść do kolejnych hitów nagranych jeszcze w latach 70-tych – na czele z „Rainbow Demon” czy „Look At Youself”. Panowie uraczyli publiczność także kilkoma dłuższymi utworami – progrockowymi majstersztykami „July Morning” i „The Magician’s Birthday”. Nie zabrakło także utworów z wydanej w zeszłym roku płyty „Outsider” – „One Minute” i „Can’t Take That Away”. Niespodzianką dla fanów była rzadko grana ballada „Wise Man”. Oczywistym punktem programu były wspomniana wcześniej „Lady In Black” i zamykający seta, energiczny kawałek „Easy Livin’”, po którym zespół długo zbierał aplauz od zgromadzonej publiczności.

Kto nie zdążył dojechać na koncert do Progresji, nic straconego – kolejnym punktem trasy „Rock The Haus Tour 2015” był Kraków. Z kolei już w piątek premiera kolejnego krążka grupy zatytułowanego „Totally Driven”. Jak widać, Uriah Heep nie wybiera się prędko na emeryturę – i dobrze, bo wbrew pozorom świat ma nadal potrzebę posłuchania dobrego hard rocka w klasycznym stylu.

Komentarze: