Ted Nemeth "Ostatni Krzyk Mody" - jak powstała płyta

Ted Nemeth "Ostatni Krzyk Mody" - jak powstała płyta

Równo tydzień temu swoją premierę miała debiutancka płyta zespołu Ted Nemeth „Ostatni Krzyk Mody”. Płyta została wydana nakładem S.P. Records.

Album od samego początku zbiera bardzo pozytywne recenzje i jest bardzo dobrze odbierany. Poprosiliśmy frontmana grupy, aby opowiedział nam o tym, jak powstawała płyta „Ostatni Krzyk Mody”.

Patryk Pietrzak: „Płyta „Ostatni Krzyk Mody” powstawała w sumie około 13 dni. Tyle zajęło nam zarejestrowanie materiału w studio. Ciekawostką jest, że na dobrą sprawę zakończyliśmy ten proces dzień przed sylwestrem zeszłego roku. Sam proces nagrywania był dla nas niezwykle intensywnym i ciekawym doświadczeniem. Myślę, że możemy śmiało powiedzieć, że byliśmy bardzo dobrze przygotowani. Wiedzieliśmy, z wcześniejszych doświadczeń, że studio uświadamia nam nasze braki warsztatowe, więc poświęciliśmy dużo czasu na przygotowanie formy i aranżu numerów. Nie znaczy to jednak, że nie pozwalaliśmy sobie na wariacje na ten temat w trakcie pracy. Tutaj trzeba przywołać  postać Pawła Cieślaka, swoistego mistrza ceremonii rezydującego w Hasselhoff Studio. Nie można ukrywać, że to dzięki niemu proces realizacji był tak przyjemny i twórczy. Nie znam innego producenta, który pomyłki i przypadki w procesie nagrywania uznaje za lepsze niż przemyślane i wytrenowane pomysły, katowane z metronomem i niezwykłą gimnastyką rąk. Nie zliczę sytuacji, w których po „krzywym” wykonaniu jednej z partii przez któregoś z nas, usłyszałem krzyk Pawła „Zostaje” albo „to fajne właśnie”. Na sugestie „Ale to trochę nierówno” bądź „niedokładnie zagrałem” i „nie ten dźwięk”, słyszałem odpowiedź „Słuchaj, za 20 lat wszyscy będą pamiętać właśnie ten błąd” lub „Nie, Nie, to pasuje”.  Cały proces powodował że nie skupialiśmy się na najmniej ulubionej czynności czyli „równo z klikiem”, a na samym procesie tworzenia. Każdy z zespołu miał silne poczucie w procesie „tu i teraz”, przestawialiśmy, skracaliśmy, zmienialiśmy partie właściwie wszystkich instrumentów, jeżeli czuliśmy że jest taka potrzeba. W całym procesie uczestniczyliśmy (na zmianę, śpiąc na podłodze w reżyserce). Myślę, że śmiało można powiedzieć o wspólnej, kreatywnej pracy na rzecz tego albumu. Zdarzały się momenty wybuchów i wątpliwości, bo czasem wywracaliśmy utwory do góry nogami. Zdarzały się momenty przepiękne i klimatyczne same w sobie, jak na przykład Ave Maria grane w ducie Paweł (pianino)-Wojtek (altówka).

Dość powiedzieć, że cała przygoda w Hasselhoffie była  bardzo rozwijającym doznaniem. Czuliśmy się prowadzeni przez Pawła, uczyliśmy się od niego. Mam wrażenie, że zupełnie inaczej podchodzę do mojego sprzętu po tym doświadczeniu. Zaryzykuję stwierdzenie, że jestem bardziej świadomy. Pierwszym utworem który nagraliśmy na próbę z Pawłem (po szybkiej zmianie decyzji co do wyboru naszego producenta), był „Płyn do płukania tkanin”. Nikt z nas nie miał wątpliwości, że chcemy dalej współpracować z nim przy całym albumie. Numer, który wywróciliśmy „do góry nogami” najbardziej to „Richard Bundy”. Po nagraniu sekcji (bas +bębny), coś w tej piosence było za „zwyczajne” i wypadała blado przy reszcie surowych numerów. W ruch poszedł Wojtallowy Korg, aż nie osiągnęliśmy zadowalającego efektu. Nie chcemy zdradzać tajemnic produkcyjnych Pawła. Jest to zupełnie odrębny temat. Mam wrażenie że nagrałby nawet upadającą paczkę papierosów, jeżeli wysłyszałby potencjał w tym dźwięku. Ta płyta naprawdę jest z garażu. Nie dlatego że my tak mówimy, tylko dlatego, że powstawała w łódzkiej, dwupokojowej piwnicy, a my wyczynialiśmy nagrywając ją przedziwne i nienormalne rzeczy. Perkusja z krzesła? Blachy nagrywane w WC? Proszę bardzo. Z chwilą, kiedy skończyliśmy nagrywać, zakończył się trochę nasz udział. Paweł preferował prace sam na sam z materiałem, w osobnym studio. Tydzień po tygodniu dostawaliśmy nowe numery i dyskutowaliśmy o nich. Kiedy mieliśmy gotową płytę zdecydowaliśmy się na tour po wytwórniach w Warszawie. Wchodziliśmy jak kowboje ze wsi do każdej z wytwórni i chcieliśmy rozmawiać z tym najważniejszym. Zdobyliśmy zainteresowanie Sławka Pietrzaka, czego efektem było podpisanie kontraktu z S.P. Records. Proces wydawania samej płyty był jak poród- trwał dokładnie 9 miesięcy. I było wszystko, co przy porodzie: uderzenia gorąca, awantury, gastrofazy, wahania nastroju, strach o przenoszenie i ostatecznie rozwiązanie. Mogę śmiało powiedzieć, że przez ten czas przesłuchałem te płytę od deski do deski już parę razy. Wiem, że jesteśmy  z niej mega dumni, co nie znaczy, że zamierzamy na tym poprzestać. Jedziemy dalej. To pisałem ja Patryk Pietrzak.”

Płytę Ostatni Krzyk Mody” promują dwa single: „Retrocukiernia” oraz „Umówiony znak”, do których powstały również teledyski.

Komentarze: