Premiera najnowszego albumu zespołu Sabaton, "The Last Stand", zbliża się wielkimi krokami – już za kilkanaście dni fani na całym świecie będą mogli zapoznać się z najnowszym dziełem sympatycznych Szwedów. Z tej okazji liderzy Sabatonu, Joakim Brodén i Pär Sundström, pomiędzy kolejnymi koncertami znaleźli chwilę, by udzielić długiego wywiadu specjalnie dla naszego portalu. Rozmowę przeprowadzili dziennikarze wyspa.fm – Mateusz M. Godoń i Oliwia Cichocka.
MATEUSZ: Ponieważ spotykamy się z okazji zbliżającej się premiery waszego najnowszego albumu, "The Last Stand", zacznę od pytania związanego z samym jego tytułem. Wielu fanów Sabatonu obawia się, że nadając albumowi tytuł "The Last Stand", zaś promującą go trasę nazywając "The Last Tour" możecie sugerować, że po zakończeniu tejże trasy macie zamiar zakończyć działalność grupy. Czy rzeczywiście jest się czego obawiać?
JOAKIM: Wiesz, nigdy nic nie wiadomo – każdy z nas może przecież jutro zginąć i tyle będzie z jakichkolwiek planów! (śmiech). Ale prawda jest taka, że nasza nowa płyta jest albumem koncepcyjnym, którego tematyką są ostatnie walki (ang.: the last stand) i nie można było go inaczej nazwać. A jeśli chodzi o nazwę trasy – z jednej strony jest to prosta zabawa słowami w nawiązaniu do tytułu albumu, z drugiej zaś – cóż, jesteśmy zespołem, który bardzo lubi rywalizować i WYGRYWAĆ. Przykładowo – gdybyśmy jechali w trasę z dwoma innymi zespołami, to fajnie by było, jakby każdego wieczoru trwał swoisty konkurs: każdy zespół powinien starać się być tym najlepszym, za co w nagrodę następnym razem grałby na końcu – a publiczność miałaby dzięki temu gwarancję, że wszystkie zespoły dają z siebie absolutnie wszystko, by nie wypaść gorzej od innych! Pewnego dnia uświadomiliśmy sobie, że zespół Status Quo zaczął swoją trasę pożegnalną w 1984 roku – a 32 lata później wciąż są na scenie i nagrali mnóstwo płyt! 32 cholerne lata! Więc… zamierzamy wygrać i tę rywalizację! (śmiech).
PÄR: Czyli, mówiąc w skrócie: Jocke właśnie potwierdził, że to będzie nasza pożegnalna trasa – tylko spodziewajcie się, że potrwa naprawdę długo!
J: Patrząc na to, co robią choćby Scorpions czy Judas Priest – wygląda na to, że w dzisiejszych czasach długie trasy pożegnalne stają się coraz powszechniejszym trendem! (śmiech).
OLIWIA: Na pierwszy singiel z tej płyty wybraliście piosenkę „The Lost Battalion”. Wielu fanów uważa, że ten utwór ma „typowo sabatonowe brzmienie…”
J: Można powiedzieć, że rzeczywiście tak jest – nie licząc perkusji! Słyszeliście przed chwilą intro do tej piosenki, w którym mowa o „dźwięku ognia karabinów maszynowych wystrzeliwanego z linii wroga” (ang.: „the sound of the machine gun fire from the enemy lines”)? Wykorzystaliśmy na początku utworu dźwięki prawdziwych wystrzałów z broni palnej, w tym ciężkiego karabinu maszynowego kaliber 50 i 9-milimetrowego pistoletu – i potem przez cały utwór perkusja imituje ich brzmienie. Ale zgadzam się, że generalnie ten utwór brzmi bardzo „po naszemu”.
O: Czy można zatem powiedzieć, że w istocie chcecie wykreować coś, co będzie można określić jako „typowo sabatonowe brzmienie”?
J: Pewnie, że Sabaton ma zawsze brzmieć jak Sabaton – ale jasnym jest, że na przestrzeni lat nasze brzmienie się trochę zmieniało i zapewne nadal będzie. To zresztą już się dzieje – wystarczy posłuchać kawałków z nowej płyty, takich jak „Blood Of Bannockburn” czy „Sparta” – jest tam wiele elementów, które nie były obecne w naszej wcześniejszej twórczości! Na „The Last Stand” na pewno znajdziecie więcej nowych rzeczy, niż nawet w przypadku „Heroes” – a przecież ten album określany był często przez recenzentów jako bardzo nowatorski. Z drugiej strony, należy sobie zadać pytanie, czy moglibyśmy wydać singiel, na którym nie brzmimy tak, jak my? Chyba nie – bo przecież brzmienie naszych piosenek jest czymś, czym reprezentujemy siebie samych jako Sabaton – i to nieważne, w którą stronę zmierzać będzie ewolucja zespołu. Nie możemy w tej chwili być pewni, czy w przyszłości nie zaczniemy grać ciężej, lżej, szybciej czy wolniej – bo za każdym razem, gdy zaczynamy pisać piosenki na nowy album, nawet się nad tym nie zastanawiamy – chcemy po prostu mieć najlepsze utwory, jakie tylko potrafimy stworzyć w danym momencie. Naszym jedynym celem tak naprawdę jest to, byśmy stawali się coraz lepsi – i nie zwracamy uwagi na to, żeby akurat teraz grać szybciej czy mocniej.
P: Tak naprawdę nieważne, jakim typem utworu będzie piosenka, którą stworzymy – myślę, że zawsze będzie w niej coś, co można nazwać sabatonowym brzmieniem. Tu chodzi bardziej o to, w jaki sposób nagrane zostaną klawisze, harmonie i inne instrumenty – i jak będą się one przeplatać z wokalem Jockego. I kiedy to wszystko razem zmiesza się ze sobą – powstaje ta mikstura, którą można nazwać sabatonowym brzmieniem – nieważne, jak bardzo by utwór początkowo odbiegał od tego, co zrobiliśmy wcześniej.
M: Kiedy słuchałem utworów z nowej płyty tuż przed tą rozmową, zdziwiło mnie, że mniej więcej połowa z nich opowiada o wydarzeniach, które miały miejsce na długo przed XX wiekiem. Nie licząc albumu "Carolus Rex", dotąd raczej rzadko zapuszczaliście się aż tak daleko w przeszłość. Co sprawiło, że tym razem porzuciliście tematykę bitew, w których główną bronią były czołgi?
J: Kiedyś w końcu – nawet w bogatym w synonimy języku angielskim – muszą skończyć się sposoby, w jakie można odmienić słowo czołg! (śmiech). A tak naprawdę, to uwielbiamy historie wojenne niezależnie od tego, w jakich czasach się one rozgrywają. A trzeba pamiętać, że historia wojskowości to mniej więcej 2-3 tysiące lat i tak naprawdę, to... z pewnego punktu widzenia, niewiele się w tym czasie zmieniło, jeśli chodzi o prowadzenie wojen! A inna sprawa, że nie chcemy się sami ograniczać do najnowszej historii – oczywiście, bierzemy pod uwagę, że ma ona tę przewagę, iż dla wielu osób jest ona punktem odniesienia – ale z drugiej strony, takie wyjście z naszej strefy komfortu i sięgnięcie głębiej w przeszłość może nam, jako artystom, dawać trochę wolności. Spójrzmy choćby na piosenkę "The Last Stand" – wiemy, co tam się stało i jakim rezultatem się ta bitwa skończyła, ale nie wiemy na przykład, jakie dokładnie oddziały i jak liczne wzięły w niej udział. A to już daje nam przestrzeń do tego, by być bardziej kreatywnym, posługiwać się w tekście pewnymi metaforami – co pozwala nam też się trochę rozwinąć.
O: A skąd w ogóle wziął się pomysł, byście w piosenkach poruszali tematy historyczne?
P: Na początku to wcale nie wyglądało tak, że otworzyliśmy książkę i stwierdziliśmy: "hej, zaśpiewajmy o tym – to będzie fajne!". Początkowo, gdy nagrywaliśmy piosenkę, to najpierw powstawała melodia, a potem układaliśmy do niej słowa, które pasowały – nie zakładając z góry, że chcemy się skupiać na jakiejś konkretnej tematyce. Ale w pewnym momencie, kiedy zaczęliśmy nagrywać piosenki na nasz pierwszy regularny album, wymyśliliśmy tytuł dla niego i piosenki, która miała go otwierać: "Primo Victoria". Od razu poczuliśmy, że nie może być to piosenka o czymś przyziemnym, jak picie piwa i seks. Potrzebowaliśmy czegoś naprawdę mocnego – tematu, który będzie po prostu epicki. Pewnego wieczoru oglądaliśmy razem film "Szeregowiec Ryan" i obaj byliśmy pod jego ogromnym wrażeniem. Stwierdziliśmy, że to jest naprawdę ekscytująca historia – po prostu prawdziwe zdarzenia ciekawsze niż jakakolwiek fikcja, którą moglibyśmy wymyśleć – i warto by było opowiedzieć tę historię także w piosence. No i okazało się, że pisanie tekstu do tej piosenki sprawiło nam dużo więcej przyjemności, niż jakichś "zwykłych" tekstów, które tworzyliśmy wcześniej...
J: Wcześniej zdarzało się, że traktowaliśmy pisanie tekstów jako "zło konieczne". Wiecie – chcieliśmy po prostu grać heavy metal – zresztą wciąż chcemy to robić! Fajnie było wymyślać nowe riffy, ale kiedy przychodziło do układania słów – bywało ciężko... Ale kiedy pisaliśmy tekst utworu "Primo Victoria" – okazało się, że i to może nam sprawiać przyjemność. Zapytaliśmy więc samych siebie – czemu by nie nagrać całego albumu o historii wojskowości? Wierzcie mi, że nigdy nie było żadnego wielkiego planu, że będziemy tworzyć takie piosenki - po prostu zauważyliśmy, że dobrze nam idzie, i kiedy przyszedł czas na tworzenie drugiego albumu, postanowiliśmy ponownie pójść tą drogą...
P: I tak utknęliśmy w tym na dobre! (śmiech). Oczywiście, ma to swoje dobre i złe strony. Dobra jest taka, że zawsze będzie o czym opowiadać – można spokojnie założyć, że tematów na piosenki starczy nam do końca kariery. Z drugiej jednak strony, to smutne, że historia ludzkości jest tak bardzo wypełniona śmiercionośnymi bitwami – ale dzięki temu mamy mnóstwo materiału na nowe utwory.
M: A jak czujecie się z myślą, że wielu ludzi zainteresowało się historią właśnie dzięki waszej muzyce?
J: Chociaż nie jesteśmy nauczycielami, tylko muzykami metalowymi – jeśli naprawdę to nasza muzyka obudziła w kimkolwiek historyczną pasję, to jesteśmy z tego powodu naprawdę szczęśliwi! Osobiście, kocham historię, ale nienawidziłem jej w szkole - większość nauczycieli potrafi tylko opowiadać o tym, że jakiś król urodził się w tym roku, a od tego do tego roku panował – co sprawia, że wielu ludzi myśli, że historia to strasznie nudne gówno! Ale to łatwe dla nauczycieli: spytają potem o te daty, podasz dobrą lub złą odpowiedź i mogą ci wystawić ocenę. A powinni przede wszystkim uczyć o tym, jakimi ludźmi byli ci królowie i co zrobili dla swojego kraju – i wymagać przy tym, by tylko mniej więcej wiedzieć, kiedy oni żyli! Wtedy z pewnością zainteresowanie historią byłoby większe.
P: Jest jeszcze jeden aspekt tego wszystkiego: chociaż nie jest naszą intencją, by poprzez nasze piosenki mówić ludziom, co mają myśleć, a co nie na dany temat, to chyba dobrze, że inspirujemy ludzi właśnie do zgłębiania historii - a nie do robienia innych, gorszych rzeczy. Wyobraźcie sobie, co by było, gdybyśmy tworzyli na przykład mroczne piosenki o samobójstwach czy morderstwach – i ludzie właśnie to by robili... (śmiech). Ja na pewno nie czułbym się najlepiej z taką myślą! A zatem, skoro ludzie dzięki nam zaczynają uczyć się historii – to chyba dobrze?
J: Warto podkreślić, że nie mówimy ludziom, co myśleć – ale jeśli dzięki nam zaczynają kwestionować to, co przekazuje im oficjalna propaganda, to dobrze. Staramy się, by nasze teksty były w jak największym stopniu wolne od jednoznacznych politycznych czy religijnych przekazów. Ale pozwólcie, że się do czegoś przyznam: jestem zajebiście wielkim fanem wolności słowa! (śmiech).
M: Wracając do tematyki nowej płyty – wśród bonusowych utworów znalazło się miejsce dla "Afraid To Shoot Strangers" i "All Guns Blazing" – czy to są covery utworów Iron Maiden i Judas Priest?
J: Oczywiście! Jeśli chodzi o covery, to zawsze czerpiemy z dorobku mistrzów!
M: A czym się w ogóle różni tworzenie od podstaw własnej piosenki od wykreowania nowej wersji czyjegoś utworu?
P: Nagrywanie coveru to w gruncie rzeczy mnóstwo zabawy. To nie jest tak, że bierzesz czyjś utwór i stwierdzasz: "kurde, zrobimy to dużo lepiej, niż oni!". Musisz nagrać ten utwór po prostu wkładając w to całe swe serce - tak, by spodobał się jak największej ilości ludzi. A i tak mnóstwo osób powie, że twoja wersja nie dorasta oryginałowi do pięt. Ale, jeśli naprawdę dasz z siebie wszystko przy nagrywaniu tej piosenki, to równie wiele osób powie, że brzmi to naprawdę fajnie. Na swój sposób daje nam to dużo więcej wolności, niż przy nagrywaniu własnego utworu - nie ma tej presji, że to musi wyjść idealnie: to po prostu nasz sposób grania danej piosenki.
J: A co najważniejsze – nagrywanie coveru to także okazanie szacunku dla oryginalnego wykonawcy.
P: Wiadomo - nie nagrywa się coverów utworów pochodzących od słabych artystów! (śmiech).
O: To ja trochę odbiegnę od ściśle sabatonowych tematów. Wielu ludzi mówi o Sabatonie jako o "jednym ze szwedzkich zespołów". Trzeba przyznać, że rzeczywiście z Waszego kraju pochodzi mnóstwo świetnych grup. Czy to jest tak, że w Szwecji naprawdę stawia się na rozwój muzyki?
J: Kiedyś tak rzeczywiście było. Myślę, że my wywodzimy się jeszcze z tej wcześniejszej generacji, która zdążyła się wykształcić, zanim państwo przestało wspierać młodych artystów. Jest wiele aspektów tej kwestii – Pär może opowiedzieć co nieco o takim bardziej osobistym aspekcie, a są też strony ekonomiczne czy polityczne tej całej sprawy.
P: W Szwecji mamy coś w rodzaju dziedzictwa – jesteśmy stosunkowo małym krajem, który dorobił się artystów, którzy potrafili stworzyć ogólnoświatowe przeboje. Poza tym, do pewnego momentu cieszyliśmy się olbrzymią wolnością słowa – szczególnie w muzyce mogliśmy sobie pozwolić na wyrażanie własnych opinii, jakiekolwiek by one nie były! Poza tym, był łatwy dostęp do instrumentów i sprzętu muzycznego w ogóle – można było po prostu spróbować się w muzyce i zobaczyć, czy ludziom się to spodoba – a muszę podkreślić, że w Szwecji generalnie ludzie są, szczególnie w porównaniu z innymi krajami, bardzo przyjaźnie nastawieni do młodych muzyków i otwarci na ich twórczość. To wszystko powodowało, że młody muzyk mógł rozwijać się w bardzo dobrej atmosferze.
J: Rząd pomagał też na wiele sposobów – jeśli dzieciak chciał na przykład grać na gitarze, rząd na początku wypożyczał mu na rok instrument. W ten sposób dzieciak mógł najpierw sprawdzić, czy rzeczywiście mu się to spodoba na tyle, by kupić sobie własny i rozwijać swe umiejętności. Potem rząd dofinansowywał takiemu dzieciakowi profesjonalne lekcje, które odbywały się w normalnych szkołach. I dopiero potem taki dzieciak zakładał zespół i inwestował we własny sprzęt. Kiedy my zaczynaliśmy, działały organizację, dzięki którym mogliśmy bardzo tanio wynajmować salki na próby, gdzie wchodziliśmy powiedzmy z własnymi gitarami – a cała reszta sprzętu już tam na nas czekała. Teraz jest z tym dużo trudniej, rząd nie wspiera tak bardzo młodzieży, jak dawniej – ale wtedy to wszystko powodowało, że dobre zespoły wyrastały jak grzyby po deszczu. Szwedzki przemysł muzyczny rozwijał się na zasadzie spirali: jeden sukces nakręcał kolejne sukcesy. Moglibyśmy sięgnąć pamięcią bardzo daleko, jeśli chodzi o szwedzkie zespoły, ale cofnijmy się do lat siedemdziesiątych, gdy na całym świecie królowała ABBA. Potem przyszły lata osiemdziesiąte – i wielkie sukcesy zespołów takich, jak Roxette czy Europe. A gdybyście sprawdzili, kto miał najwięcej sukcesów choćby na liście przebojów Billboardu, to okazałoby się, że obok Johna Lennona i Paula McCartneya jest to szwedzki producent, Max Martin – gość odpowiedzialny za mnóstwo hitów od połowy lat dziewięćdziesiątych, nagranych przez Backstreet Boys, Britney Spears, Bon Jovi, Katy Perry i wielu innych.
M: Pär powiedział, że w Szwecji była wielka wolność słowa – ale 4 lata temu, gdy wydaliście album „Carolus Rex”, przez Wasz kraj przetoczyła się wielka burza. Zarzucano Wam nawet nacjonalistyczne, czy wręcz nazistowskie zapędy…
J: Dokładnie! Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że przed wydaniem tego albumu w naszych piosenkach rzeczywiście przewijali się naziści – choćby w „Ghost Division” – ale zarzucono nam nazistowskie poglądy wtedy, kiedy nagraliśmy płytę o szwedzkim imperium…
P: …które istniało 300 lat przed Hitlerem! (śmiech).
J: Niestety, w Szwecji wolność słowa jest stopniowo ograniczana przez polityczną poprawność. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie działa to w ten sposób, że jeśli coś powiesz, to odzywa się osoba, którą mogło to obrazić – przychodzi ktoś zupełnie inny, mówiąc ci: „nie możesz tak mówić, bo kogoś może to obrazić!”. Mam w takich sytuacjach ochotę odpowiedzieć: „pieprzcie się – co z tego, że kogoś może to obrazić?”. To moje prawo wyrazić swoją opinię – a jeśli jakąś osobę rzeczywiście ta opinia dotknie, to jej prawem jest, by wytknąć mi, że jestem w błędzie, lub po prostu kazać mi się zamknąć. Nie ma takiego prawa, które chroniłoby ludzi przed byciem obrażanym. Ale zauważyliśmy, że we wszystkich krajach, w jakich graliśmy są siły polityczne – czy to prawicowe, czy lewicowe – które chciałyby mieć swoistą licencję na oficjalną wersję historii danego narodu. A nie możemy zgodzić się na to, by szwedzka, polska, amerykańska czy jakakolwiek inna historia została zawłaszczona przez jakichś politycznych ekstremistów. Historia danego narodu należy do wszystkich jego przedstawicieli i nie powinno się na nią nakładać jakichkolwiek ideologii!
M: Czyli wychodzi na to, że szwedzki rząd w pewien sposób przeszkadza Szwedom w byciu dumnym z własnej historii…
J: Dokładnie tak! A jeśli chodzi o zarzuty, że łączymy muzykę z polityką, to zapewne biorą się one stąd, że liczni artyści, tacy jak Bob Dylan czy John Lennon, do swojej muzyki przemycali polityczne treści i niektórym ludziom wydaje się, że robimy to samo bo odnosimy się do autentycznych zdarzeń. Ale chciałbym, by naszą muzykę traktowano tak samo, jak traktuje się filmy historyczne – po prostu jako opowieść, która pokazuje historię z jakiegoś punktu widzenia. Tylko i wyłącznie to staramy się robić w naszych piosenkach – a jedyna polityczna wiadomość, jaką chcielibyśmy głosić w naszej muzyce, brzmi: DAJCIE NAM, K*RWA, WOLNOŚĆ SŁOWA! (śmiech).
O: Wracając do wątków związanych z najnowszą płytą: czy pojawienie się na niej piosenki „Shiroyama” to oznaka tego, że zaczniecie sięgać teraz poza Europę czy Amerykę w poszukiwaniu ciekawych historii i pojawiać się zaczną wątki z dziejów Azji czy Afryki?
J: Obawiam się, że w większości przypadków i tak w tych historiach obecni byliby Brytyjczycy, Amerykanie czy Sowieci – oni byli po prostu wszędzie! (śmiech). A tak serio: każdy człowiek, który choć trochę interesuje się historią, zna przede wszystkim dzieje własnego kraju czy szerzej – kręgu kulturowego. Dlatego łatwiej będzie nam zawsze pisać o zdarzeniach, które miały miejsce w Europie czy ewentualnie w Ameryce. Ale z drugiej strony, kiedy poszukujemy ciekawych tematów do piosenek, nie dbamy o to, gdzie się dana historia wydarzyła – jeśli tylko chwyci za serce na tyle, byśmy potem z pasją napisali o niej tekst – to taki utwór powstanie. Tylko jak mogę poczuć pasję do czegoś, o czym nigdy nie słyszałem? Wiele ciekawych historii nigdy nie wykracza poza granice kraju, w których miały one miejsce. A nie jestem profesorem na uniwersytecie, tylko muzykiem metalowym – i choćbym chciał, to nigdy nie starczy mi czasu, by zgłębiać historię egzotycznych państw w poszukiwaniu ciekawych zdarzeń. Dlatego skupiamy się w swych poszukiwaniach na tym, o czym da się swobodnie poczytać po angielsku. A poza tym muszę przypomnieć, że „Shiroyama” to tak naprawdę nie jest nasza pierwsza muzyczna „wycieczka” do Japonii – byliśmy tam przecież już wcześniej z piosenką „Nuclear Attack”! Tylko wtedy była to historia opowiedziana niejako od tej drugiej strony.
O: Piosenka "Hill 3234" też jest nietypowa – opowiada o wydarzeniach, które miało miejsce zaledwie 25 lat temu. Czy możemy zatem spodziewać się, że częściej będziecie poruszać takie świeższe tematy – w myśl zasady, że dzień wczorajszy też jest już historią?
J: My tak naprawdę już to robiliśmy na początku naszej kariery – piosenki z naszego pierwszego albumu "Primo Victoria", "Reign Of Terror" i "Panzer Battalion", traktują przecież o dwóch wojnach w Iraku, czyli o wydarzeniach, które rozgrywały się w 1991 i 2003 roku. Ale staramy się jednak raczej nie brać się za zbyt świeże wątki, bo pamiętać należy, że są one wciąż mocno powiązane z aktualną polityką i czasem trudno odsiać rzetelne informacje od oficjalnej propagandy. Istnieje po prostu niebezpieczeństwo, że przedstawilibyśmy coś mocno stronniczo – bo często jedyne dostępne informacje dostarczane są przez media, które relacjonują zdarzenia tylko od jednej strony. A skoro nawet w przypadku II wojny światowej odkrywane są wciąż nowe materiały, które potrafią istotnie zmienić nasze postrzeganie danych zdarzeń – to co dopiero można powiedzieć o czymś, co się działo 5, 10 czy nawet 20 lat temu? Dlatego staramy się jednak poruszać wśród takich wydarzeń, które da ocenić w miarę obiektywnie – czyli poza nielicznymi wyjątkami zagłębiamy się w historie sprzed przynajmniej kilkudziesięciu lat.
M: Niedawno wydaliście swój trzeci album koncertowy – „Heroes On Tour”. Czy uważacie, że takie wydawnictwa mogą przekonać fanów, by przyszli zobaczyć was na żywo na własne oczy – a ponadto, czy takie nagranie może nieść ze sobą choć część tej energii, którą prezentujecie na scenie?
P: Dla mnie to jest przede wszystkim sposób na to, by pozwolić ludziom na chwilę cofnąć się w czasie i wrócić do tych momentów, które widzieli na żywo – nawet, jeśli nie byli obecni na tym konkretnym koncercie, który został nagrany, ale na przykład na innym z tej samej trasy. Przez cały czas zdobywamy też nowych fanów i dla nich to też fajna sprawa, że po pójściu na nasz występ mogą zobaczyć stare koncerty i samemu ocenić, jak rozwinęliśmy się przez te wszystkie lata. Wydając te 3 albumy koncertowe, sprawiliśmy, że 3 ostatnie trasy Sabatonu zostały w pewien sposób uwiecznione w wyjątkowych filmach dokumentalnych, które mogą być świetną pamiątką z trasy dla ludzi, którzy na niej byli. Natomiast nie wydaje mi się, byśmy dzięki tym albumom samym w sobie zyskali szczególnie dużo nowych fanów – raczej sięgną po te wydawnictwa dopiero wtedy, kiedy będą w naszą muzykę już solidnie wkręceni.
J: W moim przypadku działa to w ten sposób, że na przykład fanem Iron Maiden zostałem od albumu „Fear Of The Dark”, więc nie mogłem na żywo ich zobaczyć w początkach kariery. A z każdą nową płytą dany zespół gra coraz mniej utworów ze swoich starych płyt, więc dla mnie jedyną możliwością, by zobaczyć, jak wypadły na żywo niektóre utwory z „Killers” czy innych starszych albumów, są tego typu wydawnictwa koncertowe. Jeśli ktoś zostanie fanem Sabatonu po usłyszeniu „The Last Stand”, z pewnością po wgłębieniu się w naszą dyskografię zauważy, że wielu kawałków już nie gramy na koncertach. Więc takie koncertowe DVD będzie dla niego jedyną okazją, by przekonać się, jak te piosenki wypadały na żywo – i to w czasach, gdy były jeszcze stosunkowo świeże!
M: Od 2008 roku organizujecie w swoim rodzinnym mieście, Falun, festiwal znany jako Sabaton Open Air. Co sprawiło, że zdecydowaliście się zająć organizacją tak dużej imprezy?
P: W zasadzie wiąże się to z całą historią Sabatonu – od dnia, kiedy powstał zespół, wiedzieliśmy, że jeśli chcemy, by coś się zdarzyło, to musimy wszystko zrobić sami. Nie inaczej było z festiwalem – początkowo chodziło po prostu o to, by zorganizować release party dla albumu „The Art Of War”, a nie chcieliśmy tego robić w małym klubie – mieliśmy wizję trochę większego koncertu. Udało nam się zatem załatwić termin w hali i zorganizowaliśmy jednodniowy festiwal, na który zaprosiliśmy kilka innych zespołów. Wyszło na tyle fajnie, że rok później powtórzyliśmy ten event – i to mimo że nie wydawaliśmy wtedy żadnego albumu. Nawet nie przypuszczaliśmy, jak bardzo ten event się rozwinie – po 3 latach wyszliśmy z hali na świeże powietrze, potem impreza stała się dwudniowa, a teraz trwa już 3 dni i mamy 2 sceny. Co roku grają z nami zespoły z kilku krajów i przyjeżdżają fani z całego świata. A my sami zawsze staramy się zrobić na naszym festiwalu coś specjalnego i nasi fani wiedzą, że w Falun zobaczą trochę inne show, niż gdziekolwiek indziej. Staramy się, by nasze koncerty na Sabaton Open Air były naprawdę wyjątkowe i nie inaczej będzie w tym roku, w trakcie dziewiątej edycji festiwalu!
M: Już wkrótce, pod koniec sierpnia, wrócicie do Polski na dwa koncerty, które odbędą się w ramach festiwali w Straszęcinie i we Wrocławiu – ale wielu fanów czeka z niecierpliwością także na informację, czy odwiedzicie nasz kraj także podczas zimowej, halowej części trasy.
J: Na ten moment nie możemy jeszcze nic zdradzić – ale czy myślisz, że moglibyśmy pominąć Polskę na naszej trasie? (śmiech). Jak w przypadku każdej trasy – nie możemy się doczekać, by wrócić do Polski także zimą.
P: Wciąż uzgadniamy całą trasę – kolejne koncerty są w fazie ustaleń i mamy nadzieję, że już wkrótce będziemy mogli podać więcej informacji na ten temat.
M: Zostając w polskim klimacie: na każdej płycie od czasu „The Art Of War”, nie licząc oczywiście albumu „Carolus Rex”, jest utwór opowiadający o jakimś wydarzeniu z historii Polski. Co sprawiło, że tym razem zajęliście się tematem bitwy o Wiedeń i brawurowej odsieczy Jana III Sobieskiego, tworząc utwór "Winged Hussars"?
P: Na temat bitwy o Wiedeń można by opowiedzieć w piosence na wiele sposobów – była to batalia tak obfitująca w ciekawe wydarzenia i interesujących bohaterów, że dałoby się tą historię opowiedzieć z dziesiątków perspektyw. Jednak tym elementem bitwy, który robi największe wrażenie, była szarża Sobieskiego i jego skrzydlatej husarii. Kiedy poszukiwaliśmy informacji na temat tej bitwy, okazało się, że w zasadzie wszyscy historycy zgodnie twierdzą, że w całej znanej historii ludzkości nie było wspanialszej - a zarazem mającej równie wielkie znaczenie – szarży konnej, jak właśnie ta wiedeńska szarża Sobieskiego. A najciekawsze jest to, że tym, co wpłynęło w największym stopniu na sukces tej szarży, był sam wygląd husarzy!
J: Czasami jest tak, że wystarczy po prostu wyglądać na największego kozaka, żeby wygrać bitwę – bo wtedy przeciwnik zwiewa na sam twój widok! Tak właśnie było w przypadku husarzy – inne armie mogły mieć bardziej nowoczesną broń i lepiej sprawdzać się w walce, ale sam widok pędzącej husarii wywoływał tak wielki strach, że przeciwnik w zasadzie z góry zakładał, że przegra! Mam wrażenie, że obecnie zapomina się, jak wielkie znaczenie w sztuce wojennej ma sam wygląd żołnierza czy nawet wyobrażenie o nim. Wielokrotnie w historii zdarzało się, że mundur czy zbroja stanowiły element przede wszystkim pokazowy, nie wpływając w żaden sposób na podniesienie zdolności bojowej. Spójrzmy choćby na średniowiecznych rycerzy – ich zbroje to były w rzeczywistości cholernie niepraktyczne kawałki metalu – albo na samurajów – wiele elementów ich zbroi nie miało nic wspólnego z efektywnością. Ale morale przeciwnika często spadało na sam widok tak odzianego wojownika! To jest naprawdę istotny element sztuki wojennej! A wracając do tematu bitwy o Wiedeń - pamiętać należy, że w piosence możemy skupić się zwykle tylko na małym wycinku danej batalii i tak też jest w tym przypadku. Oblężenie Wiednia przez Turków trwało przecież przez kilka tygodni, a sama bitwa – kilka dni, więc gdybyśmy chcieli o tym wszystkim opowiedzieć w piosence, stałaby się ona nudną lekcją historii. Wyobraźcie sobie, jak cholernie nudne by to było! "Pierwszego dnia bronili się, drugiego dnia bronili się, potem byli oblężeni, i czekali na odsiecz..." (śmiech). Mówiąc językiem sztuki – piosenka nie może być jak olbrzymie płótno, tylko raczej jak obrazek na desce pokazujący mały fragment bitwy.
O: Powiedziałeś, że wygląd armii jest istotnym elementem sztuki wojennej. A co w całej tematyce wojennej jest dla ciebie osobiście najbardziej interesujące?
J: Wszystkie aspekty wojny są ciekawe – jednak gdybym miał wybrać jeden, który najbardziej mnie kręci, to byłaby to kwestia tego, jak bardzo wojna potrafi zmienić człowieka i wydobyć na światło dzienne zarówno to, co w nim najlepsze, jak i jego najgorsze cechy. Ale staram się, by teksty naszych piosenek dotykały wszystkich kwestii po trochu – tak, żeby przedstawić wojnę ze wszystkich możliwych stron i tym samym pokazać, jak złożoną ma ona naturę. Czasami wojnę wygrywa nowoczesny sposób jej prowadzenia – tak jak to było w przypadku Blitzkriegu – a czasem ktoś, kto wygląda tak przerażająco, że nawet nie musi walczyć.
M: Wasz poprzedni album był zatytułowany "Heroes". W piosenkach, jakie można na nim znaleźć, koncentrujecie się przede wszystkim na tych cichych bohaterach, o których rzadko wspomina się w książkach. A doczekamy się kiedyś od was albumu o liderach, takich jak na przykład Napoleon, Wellington czy Eisenhower?
P: Pewnie! Nie wiem, czy moglibyśmy w stosunku do wszystkich takich przywódców użyć określenia "bohaterowie", ale z całą pewnością jest wiele takich postaci, których losy i wpływ na dzieje świata mogłyby stanowić świetny temat dla albumu Sabatonu. Jest wiele wątków w biografiach takich ludzi, które dałoby się wykorzystać w piosenkach. Jak dotąd jeszcze o takiej płycie nie myśleliśmy, ale z całą pewnością jest to pomysł godny rozważenia.
J: Ja bym tu widział tylko jeden kłopot: należałoby się zastanowić, jak wielu z tych ludzi rzeczywiście kiedykolwiek brało udział w walce i w ilu przypadkach można się skupić na ich rzeczywistych osiągnięciach na polu bitwy, Kilka razy się już zdarzyło nawiązywać do takich postaci – np. w "Ghost Division" są odniesienia do generała Rommela, a w "Screaming Eagles" pośrednio wspomniany jest generał McAuliffe w kontekście bitwy o Bastogne – ale często problemem jest to, że w takim przypadku można ocierać się o politykę – a to już jest to, co wywołuje kontrowersje. A tego właśnie wolelibyśmy uniknąć. Poza tym – ja lubię w tekście nawiązać do sytuacji szeregowego żołnierza – bo ci wszyscy młodzi chłopcy, nieważne z jakiego kraju są i w jakiej armii mają służyć – w większości zaciągają się dlatego, że chcą bronić swej ojczyzny. Bardzo mało z nich robi to z nienawiści do innego kraju i chęci siania zniszczenia. To dowódcy i politycy wysyłają tych młodych chłopców do walki, a potem, w razie zwycięstwa, zbierają chwałę – a wszyscy zapominają, że tak naprawdę to kto inny zapłacił cholernie wysoką cenę za wygranie bitwy czy wojny. Dlatego właśnie wolę opiewać bohaterstwo tych często bezimiennych żołnierzy, a nie dowódcy, który być może nie miał nigdy broni w ręku. Jeśli wszakże taki dowódca rzeczywiście szedł na czele swej armii i brał udział w walce, to można rozważyć choćby wspomnienie o nim w utworze – aczkolwiek bardziej interesowałoby mnie, by opowiedzieć o tym, co działo się z daną osobą zanim została liderem. To by mogło być naprawdę ciekawe! Miałem zresztą kiedyś pomysł na taką dwuczęściową opowieść o Napoleonie – pierwsza miałaby opowiadać o młodym, bohaterskim Bonapartem-rewolucjoniście, a druga – o tym, jak zmienił się później, gdy zdecydował się niejako zdradzić swe ideały i koronować na cesarza.
M: To mogłaby być naprawdę niesamowita opowieść...
J: Tak, i na pewno rozważę powrót do tego pomysłu – część z tego była już zresztą napisana, tylko potem odłożyłem to, bo skupiliśmy się nad innymi projektami. W każdym razie – dzięki za sugestię z tym albumem o wojennych liderach, być może rzeczywiście w przyszłości pomyślimy o nagraniu takiej płyty!
M: A czy na ten moment macie już w ogóle jakieś konkretne plany na przyszłość po wydaniu nowego albumu? Myślicie nad jakimiś eksperymentami – w rodzaju płyty nagranej z orkiestrą symfoniczną?
P: Dopiero co skończyliśmy pracę nad "The Last Stand", więc na razie przede wszystkim chcemy dopilnować, by premiera tego albumu przebiegła bez większych zakłóceń, a potem żebyśmy się mogli skupić na promującej go trasie. Zagraliśmy kiedyś już koncert z Czeską Orkiestrą Symfoniczną i było to niesamowite doświadczenie, więc może za jakiś czas zrobimy coś więcej w tym zakresie. Ale na razie nie mamy potrzeby, by jakoś specjalnie eksperymentować i koncentrujemy się na tym, by płyta "The Last Stand" i trasa "The Last Tour" wypadły bardziej epicko, niż cokolwiek, co Sabaton zaprezentował do tej pory!
O: A jakie są Wasze największe marzenia związane z działalnością Sabatonu, które macie nadzieję w przyszłości spełnić?
J: Jedno z tych największych niedawno udało nam się spełnić – w czerwcu zagraliśmy jako headliner na ostatniej edycji festiwalu Sweden Rock.
P: Graliśmy na Sweden Rock wielokrotnie, ale bycie headlinerem na tym festiwalu było jednym z tych marzeń, do którego spełnienia dążyliśmy bardzo mocno. Dawno temu, niedługo po tym, jak powstał Sabaton, byłem tam – jeszcze jako fan, wśród publiczności. Miałem przy sobie pierwsze dema naszego zespołu i rozdawałem je w tłumie. Spotkałem wtedy jednego z organizatorów festiwalu, pokazałem na scenę i zapowiedziałem mu, że pewnego dnia zagram na niej jako główna gwiazda. 17 lat później te słowa stały się prawdą – to była naprawdę długa podróż ze szczęśliwym zakończeniem.
J: Jesteśmy jedynym zespołem w historii tego festiwalu, który grał na wszystkich jego scenach – od najmniejszej do tej głównej.
P: Dlatego też towarzyszyły temu wszystkiemu ogromnie silne emocje. Występowaliśmy już wprawdzie przed liczniejszą publiką – choćby w Polsce, na Woodstocku w 2012 roku, były dużo większe tłumy – ale jednak to właśnie koncert na Sweden Rock 2016 był najbardziej emocjonującym przeżyciem w naszej muzycznej karierze. Także można powiedzieć, że to marzenie mamy odhaczone, ale wciąż pozostaje ich do spełnienia bardzo wiele! Jednym z nich jest to, bym był w stanie robić to, co robię aż do samej śmierci. I mam nadzieję, że to marzenie uda mi się spełnić!
J: Byłbym naprawdę pod wrażeniem, gdyby udało ci się grać jeszcze dłużej! (śmiech).
M i O: Cóż, życzymy Wam, żeby udało się Wam pozostać na scenie naprawdę długo i bardzo dziękujemy za wywiad!